Była mistrzyni sprintu trzy miesiące temu przyznała się do oszustw i do przyjmowania dopingu.
Wcześniej czy później zobaczymy to pewnie w filmowej wersji. Hollywood nie przepuści takiej okazji, choćby dla samej piątkowej sceny sądowej. Z jednej strony Marion Jones, kiedyś największa postać kobiecego sportu, zarabiająca miliony dolarów na reklamach, dziś przyznająca, że jej kariera była zbudowana na dopingowym kłamstwie. Z drugiej sędzia Kenneth Karas z sądu w White Plains w stanie Nowy Jork, od którego zależało, czy nowe życie Jones zacznie się w więzieniu, czy tylko od kary w zawieszeniu.
Obrońcy byłej mistrzyni sprintu uważali, że wyrok w zawieszeniu będzie wystarczająco dotkliwy, bo ich klientka już poniosła karę: publiczne upokorzenie i pozbawienie pięciu olimpijskich medali zdobytych w Sydney (w tym trzech złotych).
Sędzia uważał, że to zbyt łagodny wyrok za dwukrotne oszukanie agentów federalnych: raz, gdy prowadzący dochodzenie w tzw. aferze Balco pytali Jones, czy używała sterydu THG. Drugi raz w sprawie sfałszowania czeku, w którą wciągnął biegaczkę jej ówczesny partner Tim Montgomery, inna upadła gwiazda sprintu.