Miał być wyścig trzech wielkich sprinterów, był jednoosobowy show. Nowy rekord świata Usaina Bolta to 9,69, srebrny medalista Richard Thompson z Trynidadu i Tobago był za mistrzem o 0,2 sekundy, trzecie miejsce zajął Amerykanin Walter Dix – 9,91. Asafa Powell piąty, Tyson Gay nie przeszedł półfinału.
Michael Johnson patrzył i mówił: – Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Trudno o inne zdanie, gdy Bolt wbiegał na metę z ogromną przewagą nad resztą, gdy 30 metrów przed metą już spojrzał w bok i rozkładał ręce w geście triumfu, a kilkanaście metrów dalej walił dłonią we własną pierś i do tego zaczynał hamować. Zegar pokazał 9,68 (po chwili wynik skorygowano), stadion eksplodował, duma Jamajki zaczęła kilkuminutową rundę honorową, połączoną z obowiązkową prezentacją do kamer złotych butów, wykonanych przez sponsora reprezentacji.
Nie wiadomo, czy podziwiać tę żółto-zieloną błyskawicę, czy lepiej do tego niezwykłego widowiska dołożyć dodatkową dawkę sceptycyzmu. Ostatni mistrzowie biegu na 100 m seryjnie wpadają na dopingu, mimo to królewski sprint dalej pobudza wyobraźnię. – Bolt był badany w Pekinie sześć razy – wołał do dziennikarzy lekarz ekipy Jamajki Herb Elliott. – Nikt nie wie, ani on, ani trener, ani ja, jak szybko może jeszcze pobiec! – twierdził z przejęciem.
To rzeczywiście była dla Jamajki historyczna noc. Mały kraj, zamieszkiwany przez 2,5 mln ludzi, od lat produkuje nieproporcjonalnie wielu mistrzów sprintu. Lecz po raz pierwszy człowiek z tej wyspy został mistrzem olimpijskim. W niedzielę po biegu kobiet na 100 m już całe podium zajęły jamajskie dziewczyny. Najlepsza była Shelly Ann Fraser – 10,78 – niewiarygodnie efektywna jest ta fabryka talentów.
W półfinale Bolt biegł z ogromną rezerwą i osiągnął 9,85 – tyle potrzebował do zwycięstwa Gatlin w Atenach. Tysona Gaya tłumaczy lipcowa kontuzja, ale tak naprawdę i on, i były rekordzista świata Asafa Powell zostali przytłoczeni widoczną mocą nowego mistrza. Finał rozpoczęło prężenie muskułów Bolta. Mistrz przybrał pozę, która, choć podobna do łucznika naciągającego cięciwę, oznaczała błyskawicę. Powell cichy, schowany w blokach już chyba nigdy nie odklei od siebie opinii wiecznego przegranego. Gdy wyszedł do dziennikarzy, z trudem powiedział kilka słów. Ktoś podał mu telefon, połączenie było z mamą, organizatorzy podsunęli mikrofon i włączyli przenośny głośnik. Nie było czego słuchać. – Chciałem mama, ale nie mogłem – wydusił były mistrz do słuchawki. – Jestem zawiedziony, ale też zadowolony, że wygrał mój kolega – dodał do kamer z miną człowieka, który chciałby natychmiast uciec z tego zgiełku.