Nikt nie pyta o formę Jeleny Isinbajewej, nie budzi ekscytacji wytrzymałość etiopskich i kenijskich biegaczy, nie słychać zachwytów nad formą trójskoczków lub oszczepników. Wszyscy pytają o Bolta. Bez niego te mistrzostwa nie miałyby smaku. Tylko Amerykanie dodają, że bez Tysona Gaya nie byłoby nikogo, kto zmusiłby rekordzistę świata do poważnej walki o złoto.
Gay w Nowym Jorku i Rzymie biegał na 100 i 200 m najszybciej w sezonie, ale lekkość, z jaką sprinter z Jamajki uzyskiwał tylko odrobinę gorsze czasy w Paryżu i Lozannie, zapowiada emocje podobne do tych z Pekinu.
[srodtytul]Chmury nad Jamajką[/srodtytul]
Amerykanin broni tytułów z Osaki; twierdzi, że zobaczymy być może największe sprinty w historii lekkiej atletyki. W USA przypomina się, nie bez podtekstów, że większego oczekiwania nie było od czasu olimpijskiego pojedynku Carla Lewisa i Bena Johnsona podczas igrzysk w Seulu. Ostatni raz Bolt i Gay startowali przeciw sobie w maju 2008 roku w Nowym Jorku, wtedy sprinter z Jamajki ustanowił pierwszy ze swoich rekordów świata na 100 m, wygrał w czasie 9,72.
Bolt z pomocą Gaya ma przenieść mistrzostwa w obszar wydarzeń niezapomnianych, ale nad jamajskim królestwem sprintu zbierają się chmury. Czwórka mniej znanych lekkoatletów stanęła przed krajowym trybunałem antydopingowym, bo w ich próbkach znaleziono metyloksantynę – środek stymulujący. Podejrzanych uniewinniono dlatego, że substancji tej nie ma na liście środków zabronionych przez Światową Agencję Antydopingową. Piątą podejrzaną Sheri-Ann Brook uratował fakt, że jej drugą próbkę badano „niewłaściwie”. Świat już się szykował do okrzyku: – A nie mówiliśmy!