Lekkoatletka wciąż może startować bez farmakologicznej regulacji poziomu testosteronu.
To nie jest końcowe zwycięstwo biegaczki z RPA w walce z przepisami Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), które nakazały jej sztucznie obniżać poziom testosteronu przed startami z kobietami na dystansie 800 m (formalnie: od 400 m do 1 mili), ale można powiedzieć, że Caster Semenya znów objęła prowadzenie w tej rywalizacji.
Obradujący w poniedziałek w Lozannie Federalny Sąd Najwyższy uznał, że należy tymczasowo wstrzymać reguły blokujące starty Semenyi i innych biegaczek z hiperandrogenizmem (lub z tzw. syndromem DSD – Disorders of Sexual Development). Najważniejsze zdanie orzeczenia sądu brzmiało: „...[Semenya] może startować bez ograniczeń w kategorii kobiet podczas rozpatrywania apelacji".
Oznacza to m. in., że biegaczka z RPA, a także Francine Nyonsaba z Burundi i Margaret Wambui z Kenii (wszystkie są medalistkami biegu na 800 m z igrzysk w Rio de Janeiro i mają podobny problem) nie muszą obniżać poziomu testosteronu w organizmie do 5 nanomoli na litr krwi (naturalny poziom kobiecy to od 0,12 do 1,79 nmol/litr, męski od 7,7 do 29,4 nmol/litr) i mogą rywalizować w każdych zawodach kobiecych, także tych objętych nadzorem IAAF.
– Jestem kobietą i światowej klasy lekkoatletką. IAAF nie będzie mnie leczyć ani nie zmieni mnie w kogoś innego, niż jestem. Mam nadzieję, że po apelacji będę mogła biegać wolna – mówiła Semenya. Reprezentująca ją Dorothee Schramm z firmy prawniczej Sidley Austin dodała, że sąd na razie dał jej klientce „tymczasową ochronę" i cały przypadek będzie miał fundamentalne konsekwencje w kwestii praw kobiet-sportowców.