"Rzeczpospolita": To najważniejszy pański medal?
Adam Kszczot: Tak, to jest mój największy sukces, nawet bieg życia. Ale może dobrze, że jest też co poprawiać.
Bieg po medale był wolny, stał się rozgrywką taktyczną. Był pan na to przygotowany?
Aż tak wolnego tempa do 400-600 m się nie spodziewałem. Próbowałem zatem przechodzić rywali wyłącznie po wewnętrznej. Nie udało się całkowicie, gdyż stanąłem na metalowy próg dzielący tory od murawy. Kiedy dostałem się w końcu za plecy Davida Rudishy, zaatakowałem, ale szkoda, że nie mogłem tego zrobić wcześniej, na 130 m przed metą, tak jak najbardziej lubię. Musiałem czekać aż David ruszy, lecz przy tej prędkości jest za późno, żeby kogoś takiego dogonić.
Krótko mówiąc, nawet złoto było dość blisko...