—korespondencja z Pekinu
Mistrzostwa mają się ku końcowi, co niektórzy wiążą z faktem, że powietrze nad Pekinem zgęstniało i poszarzało, a inni, nieco złośliwie dodają, że się właśnie gospodarzom wyczerpuje.
Jedyna poranna konkurencja niedzieli – kobiecy maraton – odbyła się rzeczywiście pod dość ciężkimi chmurami, z odgłosem burz gdzieś za horyzontem. Monitor jakości powietrza w stolicy Chin używany przez ambasadę amerykańską wskazywał w porze startu (7.30) poziom: „przeciętnie zanieczyszczone", co w praktyce oznacza, że „wyjątkowo wrażliwe osoby mogą doświadczyć kłopotów oddechowych".
Afrykańskie biegaczki długodystansowe zwykle wyjątkowo wrażliwe nie są. Azjatyckie też nie, więc widok grupy najszybszych w połowie konkurencji nie dziwił: Kenijki, Etiopki, Japonki, Koreanka. Dwie-trzy Europejki jeszcze się jakoś trzymały czoła biegu, ale gdyby przeczytały w kolejnym komunikacie ambasady USA, że powietrze z „przeciętnego" stało się „niezdrowe dla osób wrażliwych", pewnie szybciej przestałyby walczyć z bardziej przystosowanymi do tych szczególnych okoliczności rywalkami.
Na półmetku tempo jeszcze nadawała Azja, konkretnie, prowadziła Japonka Risa Shigetomo przed Koreanką Hye-Song Kim, ale im bliżej mety, tym wyżej była Afryka. Patrzono zwłaszcza z uwagą na Ednę Ngeringwony Kiplagat, mistrzynię świata z Daegu (2011) i Moskwy (2103), trzeci tytuł, to byłoby coś.