Korespondencja z Dauhy
W sobotę na stadionie Khalifa wszystko wróciło do normy. Nie było co prawda tak pusto jak na początku mistrzostw, ale reklamowe płachty znów wymagały rozwinięcia. Lokalnej publiczności nie przyciągnęła odłożona o jeden dzień – z powodu awarii dźwięku – dekoracja złotego medalisty w skoku wzwyż Mutaza Essy Barshima.
Ekscytację trybun wzbudzały głównie biegi, ale także finał kuli męskiej. Konkurs nie rozczarował. Padł trzeci, czwarty i piąty wynik w historii konkurencji. Tomas Walsh już w pierwszej próbie pchnął 22,90. Cztery następne spalił, ale wydawało się, że złoto ma w kieszeni. Aż nadeszła ostatnia kolejka i odpowiedź Amerykanów. Joe Kovacs pchnął centymetr dalej niż Walsh, Ryan Crouser dokładnie w to samo miejsce co mistrz z Nowej Zelandii. Obrońca tytułu znów spalił i został z brązem.
– Nawet gdybym zrobił dziś wszystko perfekcyjnie, nie pchnąłbym 22,90. To smutne i demotywujące – przyznał Konrad Bukowiecki. Polak powtarzał, że przyjechał pobić ustanowioną przed kilkoma tygodniami życiówkę (22,25). Zabrakło jednak sporo, rezultat 21,46 dał dopiero szóste miejsce. Sezonu Bukowiecki jeszcze nie kończy, przed nim Światowe Igrzyska Wojskowych.
Z polskiego punktu widzenia równie ważne pytanie, jak poradzi sobie nasz kulomiot, brzmiało – jak będzie wyglądać skład walczącej o finał sztafety 4x400 m pań. Zaskoczenia nie było. Iga Baumgart-Witan otrzymała wolne, wybór padł na Justynę Święty-Ersetić. Zaczynała Anna Kiełbasińska, na drugiej i trzeciej zmianie biegły Małgorzata Hołub-Kowalik i Patrycja Wyciszkiewicz.
– Czuję się już naprawdę zmęczona, więc chciałam dotrzeć do mety jak najmniejszym nakładem sił. Dziewczyny ułatwiły mi zadanie, wypracowały przewagę – opowiadała Święty-Ersetić, której pozostało utrzymanie drugiej pozycji. Na metę wpadła dwie sekundy (3.25,78) za Jamajkami. Kogo w niedzielnym finale zastąpi Baumgart-Witan? – To wie tylko trener – stwierdziły zgodnie i jak zwykle z uśmiechem Aniołki Matusińskiego.