Korespondencja z Londynu
Pogoda była od rana angielska, w porze eliminacji rzutu młotem kobiet pojawiły się nieco większe opady, więc jakieś niepokoje można było w duszy wzniecić. Koło rzutni na Stadionie Olimpijskim, mokre czy suche, jednak w niczym nie przeszkodziło polskiej trójce w awansie. To pierwszy raz, gdy trzy polskie młociarki wystartują w finale mistrzostw świata.
Jedyna niewielka niepodzianka, jeśli jej na siłę szukać, to fakt, że eliminacje wygrała Malwina Kopron (74,97 m przy granicy awansu 71,50), przed Anitą Włodarczyk, ktora pierwszą i jedyną próbę miała o 36 cm gorszą. Joanna Fiofdorow – 71,72, też przeszła do finału z tzw. „dużym Q", co oznaczało, że spełniła kryterium odległości.
Pani Malwina z okazji sukcesu powiedziała, że w jej przypadku najważniejszą sprawą była rosnąca wiara w siebie i poczucie komfortu. – Mam dobrą formę, poprawiam się z każdym rzutem. Po igrzyskach w Rio wróciłam do dawnego trenera – mego dziadka. Trenuję więc w domu, co uwolniło mnie od stresów, dało wolność psychiczną. Dużo rozmawiałam z Anitą Włodarczyk. Ona widziała mój trening, powiedziała, że będę bardzo daleko rzucać, jeśli przyspieszę ostatni obrót. Sądzę, że miała rację. Czekam na finał, nie chcę myśleć o podium, ale nadzieja jest – mówiła Polka.
W pchnięciu kulą mężczyzn było więcej stresów. Tylko Michał Haratyk wykonał plan za pierwszą próbą: 21,27 i po pracy (granica awansu – 20,75). Konrad Bukowiecki najpierw spalił pchnięcie, potem miał 20,11 m, za mało. Ostatnia próba – 20,55 oznaczała awans, ale kosztem Jakuba Szyszkowskiego, który po dwóch nieudanych pchnięciach, w ostatnim miał 20,54 m i zajął w mistrzostwach najmniej przyjemne, 13. miejsce.