W lidze mistrzów świata

Jestem człowiekiem, który stara się nie żałować podjętych decyzji - mówi "Rz" Michał Ignerski, czołowy koszykarz reprezentacji Polski, zawodnik Cajasol Sewilla.

Aktualizacja: 12.02.2009 17:22 Publikacja: 12.02.2009 17:16

Michał Ignerski

Michał Ignerski

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

[b] Pana zdjęcie otwiera stronę internetową klubu Cajasol Sewilla. Jest pan jego czołowym zawodnikiem i kapitanem zespołu. W poprzednim sezonie poprowadził go pan m.in. do wyjazdowego zwycięstwa nad Barceloną. Teraz drużyna wygrała w lidze tylko cztery z 21 spotkań i zajmuje ostatnie miejsce. Co się dzieje? [/b]

[b]Michał Ignerski:[/b] Sami zastanawiamy się, co jest powodem tych niepowodzeń. Częste zmiany trenera, rozgrywających w zespole i praktycznie nowy skład nie zadziałały pozytywnie. Sam klub przyznaje się teraz do błędów transferowych. Nie przedłużono umów z kilkoma kluczowymi graczami, chociaż skład miał być silniejszy niż przed rokiem. W dodatku nie oszczędzały nas kontuzje. Nowy trener Pedro Martinez wprowadził ostatnio całkiem nowe zasady gry w obronie i w ataku. Źle, że robimy to w środku sezonu, ale jesteśmy do tego zmuszeni. Mam nadzieję, że jeszcze można poprawić naszą sytuację. Zwłaszcza, że atmosferę w zespole poprawiły dwie kolejne wygrane z Granadą i Bruesą. Szkoda ostatniej porażki z Realem Madryt po dwóch dogrywkach.

[b]Hiszpańska ACB to najsilniejsze rozgrywki w Europie. Jak się gra w lidze mistrzów świata? [/b]

Cenię sobie, że gram przeciwko zawodnikom, którzy stanowili o sile zespołu złotych medalistów z Japonii. Znam tych chłopaków od dawna, bo większość z nich - jak choćby Felipe Reyes, Juan Carlos Navarro, Carlos Cabezas, Berni Rodriguez czy grający obecnie w Los Angeles Lakers Pau Gasol, to zawodnicy z rocznika 1980. Kilka lat temu mieliśmy okazję grać przeciwko nim jako reprezentacja Polski na turniejach młodzieżowych. Wielu reprezentantów Hiszpanii znam osobiście, bo spotykałem się z nimi także na koszykarskich kampach. Dla mnie nie było dużym zaskoczeniem, że zaszli tak daleko. Cieszę się, gdy odnoszą sukcesy, ale wtedy zastanawiam się, gdzie są moi koledzy z tamtych lat...

[b]Rozpoczynał pan karierę w AZS Lublin, grał w reprezentacji Polski juniorów, w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Warce, na amerykańskim uniwersytecie Mississipi State, w czołowych polskich klubach Śląsku Wrocław i Anwilu Włocławek, teraz w hiszpańskim Cajasol Sewilla. Jaki okres był najistotniejszy dla pana kariery? [/b]

Każdy etap był ważny. Lata młodości w AZS i Warce to kształtowanie osobowości i charakteru. Dzięki rodzicom byłem przygotowany na to, że czeka mnie ciężka praca i wiele wyrzeczeń. Na pewno wiele mi dały trzy sezony ciężkiej pracy w Warce. Patrzyłem na swoich kolegów z kadry juniorów, którzy występowali w lidze, ale tylko teoretycznie, bo większość czasu spędzali na ławce rezerwowych. Ja natomiast systematycznie grałem. Z kolei w Stanach poznałem inną koszykówkę, doświadczyłem gry na wysokim uniwersyteckim poziomie. Tam przyszły pierwsze ważniejsze sukcesy. Po powrocie do Polski kolejnym wyzwaniem była gra ze Śląskiem w Eurolidze. Nie grałem tyle, ile chciałbym, ale ta koszykówka różniła się od tej z collegu. Teraz Hiszpania. Zawsze marzyłem o tym, żeby tutaj grać. W Europie nie ma mocniejszych rozgrywek klubowych. To miejsce pracy, w którym muszę pokazywać, czego nauczyłem się przez te wszystkie lata. Zarabiam duże pieniądze i jestem szczęśliwy, że tu trafiłem.

[b]Czy Michał Ignerski jest teraz we właściwym miejscu koszykarskiej kariery? Może mogłaby się potoczyć inaczej? [/b]

Jestem człowiekiem, który stara się nie żałować podjętych decyzji. Są chwile, w których mówię sobie, że mogłem pójść do innego college’u, pojechać na ligę letnią czy wcześniej wyjechać za granicę. To jednak nic nie da. Cieszę się z tego co jest, ale często zastanawiam się, czy da się zajść wyżej, bo jestem ambitny. Sądzę, że moja kariera tak właśnie się toczy. Chcę grać jeszcze lepiej, by nie mieć potem wyrzutów sumienia, że nie wykorzystałem talentu.

[b] Przed laty na młodzieżowych mistrzostwach Europy rywalizował pan o tytuł króla strzelców z Rosjaninem Andriejem Kirilenko. Grał tam wtedy także Hiszpan Pau Gasol. Dziś obaj są gwiazdorami NBA, a pana tam nie ma[/b].

Na tym polega problem polskiej koszykówki, bo w roczniku 1980 mieliśmy naprawdę bardzo dobrą drużynę i rywalizowaliśmy z Hiszpanami i Rosjanami. Czołowi gracze tamtych zespołów mogli jednak zawsze liczyć na minuty w swoich drużynach w kraju. Gasol w Barcelonie, Kirilenko w CSKA Moskwa. Tam promowali swoich zawodników. Ja uciekłem do Stanów, bo wiedziałem, że nie będę miał szans grania w żadnym z polskich klubów. U nas liczyli się zawodnicy zagraniczni. O młodych Polakach mówiło się, że mają czas. Trenerzy bali się stawiać na młodzież. Miałem wtedy 18 lat. Nie widziałem w Polsce szans dla siebie i nie myliłem się. Cieszę się, że wyjechałem do Stanów.

[b]Jak pan wspomina czteroletni pobyt w USA? [/b]

Jechałem za ocean bez znajomości języka, w nieznane, ale szybko się zaadaptowałem. Najpierw był junior college Bacone Oklahoma. Potem reprezentowałem barwy Eastern State College, gdzie w sezonie 2000/01 zostałem wybrany do 30 najlepszych graczy USA w szkołach tego typu. Następnym etapem była gra w lidze NCAA w zespole uniwersytetu Mississippi State. Nie zapomnę tamtych treningów. Prowadziło je pięciu trenerów, asystenci, którzy podawali piłkę i opiekowali się sprzętem, lekarz, dwóch masażystów. W sumie ekipa szkoleniowa liczyła... 13 osób. Zajęcia trwały często ponad trzy godziny, co kilka minut zmieniane były ćwiczenia, trudne i wyczerpujące. Tam wszyscy doskonale zdają sobie sprawę, że tylko dzięki ciężkiej pracy można odnosić sukcesy. Wiele się tam nauczyłem i wzmocniłem psychicznie. Mecze ligi NCAA cieszą się olbrzymim zainteresowaniem. Trybuny hal wypełnione są do ostatniego miejsca. Nasz obiekt mógł pomieścić 11 tysięcy widzów, ale grałem także przy 40-tysięcznej widowni. Właśnie tylu kibiców obserwowało nas w Atlancie i Nowym Orleanie, kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo zachodniej konferencji, uważanej za jedną z dwóch najlepszych w Stanach. Te mecze najbardziej utkwiły mi w pamięci.

[b]Dlaczego Hiszpanie są mistrzami świata w koszykówce i nie schodzą z podium największych imprez?[/b]

Bo tam młodzi zawodnicy w wieku 17-18 lat dostają szansę gry w porządnych, dobrze zorganizowanych klubach. Nawet druga liga hiszpańska według FIBA prezentuje wyższy poziom od polskiej ekstraklasy. Młodzi Hiszpanie nie siedzą na ławce, tylko zbierają boiskowe doświadczenie. Teraz mają po 27-29 lat i są zawodowcami, grają na najwyższym światowym poziomie. U nas każdy musiał szukać swojej drogi po ławkach rezerwowych. Większość z utalentowanych graczy się zmarnowała. Stworzono również warunki doskonalenia się trenerom, którzy uczyli i uczą hiszpańskich graczy.

[b] Myśli pan o grze w NBA? [/b]

Stoję twardo na ziemi, wiem na co mnie stać. Po pobycie w USA marzyłem tylko o wyjeździe stamtąd, bo brakowało mi rodziny. Po drugie, widocznie nie byłem na tyle dobry, aby zagrać w NBA, ale i nigdy nie próbowałem się tam sprawdzić, chociażby w ligach letnich. Wiele osób mówiło mi, że mój styl gry i warunki sprawdziłyby się w NBA. Do wszystkiego trzeba jednak podchodzić z dystansem. Moim marzeniem zawsze było grać w bardzo dobrej drużynie europejskiej. W końcu ostatnio to Amerykanie uczą się od Europejczyków, a drużyna z Europy jest mistrzem świata. Wielu graczy z NBA nie sprawdza się w Europie.

[b]Pana ojciec Edward Ignerski był koszykarzem pierwszoligowej Lublinianki, potem Startu Lublin. Namówił syna do kontynuowania rodzinnej tradycji? [/b]

Nie, rodzice mnie nie namawiali, nie podejmowali za mnie decyzji. We wczesnej młodości uwielbiałem grać w piłkę nożną, bardzo chciałem być bramkarzem, nawet trenowałem trochę w Motorze Lublin. Wystarczyło jednak, że tata zabrał mnie na pierwszy koszykarski trening i od tego czasu pokochałem tę dyscyplinę. Nigdy nie mogłem z nim wygrać „jeden na jednego” i to mnie mobilizowało. Tata był zawsze bardzo ambitny i uparty, ja jestem taki sam. Chciałem, aby to kiedyś mnie ludzie zaczepiali na ulicy i pozdrawiali, wspominali dawne mecze. Dziś te marzenia się spełniają.

[b] Jakiego zawodnika uważa pan za wzór? [/b]

- Nie mam wzoru. Zawsze chciałem być zawodnikiem kompletnym. Na każdym etapie kariery spotykałem graczy, od których mogłem się czegoś nauczyć. Lubię brać na siebie odpowiedzialność, staram się być graczem efektywnym, ale i efektownym, bo kibice płacą za bilety, aby oglądać fajne akcje. Chciałbym, żebyśmy po mistrzostwach Europy w Polsce zbliżyli się popularnością do siatkarzy i piłkarzy ręcznych. Żeby kibice i dziennikarze patrzyli na koszykówkę bardziej optymistycznie i z uśmiechem, jak się patrzy na nią chociażby w Hiszpanii. Jak to zrobić? Po prostu potrzebny jest nam sukces.

[b] W mistrzostwach Europy gramy w grupie z Litwą, Turcją i Bułgarią. Podoba się panu ten zestaw rywali?[/b]

Uważam, że należy się koncentrować na naszym zespole, na jak najlepszym przygotowaniu do turnieju. Sukces zależy tylko od nas. Niech rywale się martwią.

[b]W poprzednich mistrzostwach Europy, w Hiszpanii, bez kontuzjowanego Michała Ignerskiego, drużyna prowadzona przez Andreja Urlepa przegrała ośmioma punktami z Francją i dziewięcioma z Włochami. Zabrakło tych kilkunastu punktów, które średnio zdobywa pan w meczach reprezentacji. Gdyby był pan wtedy zdrowy, wyszlibyśmy z grupy? [/b]

Dziś już nie ma co gdybać. Nie byłem z zespołem, chociaż bardzo chciałem, i trudno. Teraz stajemy przed kolejną szansą, u nas w Polsce. Zobaczymy, na ile Ignerski będzie w stanie pomóc zespołowi.

[b] Wówczas brakowało także Macieja Lampego i Marcina Gortata, który teraz deklarują, że zagrają w mistrzostwach.[/b]

- W mocniejszym składzie już wtedy moglibyśmy awansować. Jeśli ominą nas kontuzje, przed własną publicznością, z pomocą kibiców, możemy sprawić niejedną niespodziankę. Przede wszystkim jednak w zespole musi panować dobra atmosfera. Wszyscy muszą dążyć do wspólnego celu. Mam nadzieję, że trener Muli Katzurin odpowiednio poustawia grę drużyny, a nam pozostanie pracować na treningach i dawać z siebie wszystko w trakcie meczów.

[ramka][b]Michał Ignerski[/b] Ur. 13 sierpnia 1980 w Lublinie. 207 cm wzrostu. Koszykarz hiszpańskiej drużyny Cajasol Sewilla. Karierę rozpoczynał w AZS Start Lublin, następnie grał w drużynie SMS Warka, po czym kontynuował naukę i treningi w USA (Bacone Oklahoma, Eastern State College, Missisipi State). Po powrocie występował w Śląsku Wrocław (2003-2005) i Anwilu Włocławek (2005/2006). Od 2006 roku gra w lidze hiszpańskiej. Osiągnięcia: wicemistrz Polski 2004 i 2006, zdobywca Pucharu Polski 2004. W sezonie 2005/06 wybrany do pierwszej piątki ekstraklasy mężczyzn. W reprezentacji Polski od 2004 roku. [/ramka]

Koszykówka
Kiedy do gry wróci Jeremy Sochan? „Jestem coraz silniejszy”
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką
Koszykówka
Prezes Polskiego Związku Koszykówki: Nie planuję rewolucji
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?
Koszykówka
Radosław Piesiewicz ma następcę. Zmiana władzy na czele PZKosz
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Koszykówka
Jeremy Sochan zostaje w San Antonio Spurs. Ile zarobi reprezentant Polski?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska