Shaq i Kobe na początku dekady stworzyli jeden z najbardziej zabójczych duetów w historii koszykówki, co dało w konsekwencji trzy tytuły mistrzowskie i jeden finał NBA dla Los Angeles Lakers w ciągu pięciu kolejnych sezonów. Obaj jednak mieli zbyt duże ego, niezmiennie konkurowali o miano lidera drużyny, co w końcu doprowadziło do spektakularnego rozłamu i konfliktu, który - wydawałoby się - rozdzieli ich na dobre. W tym roku doszło jednak do publicznego pojednania, a najlepszą okazję do tego stanowił Mecz Gwiazd.
O’Neal wysyłał pojednawcze sygnały już od trzech tygodni, nazywając Bryanta w wywiadach „swoim przyjacielem, którego zawsze kochał” i bagatelizując znaczenie konfliktu, stworzonego jakoby „dla potrzeb marketingowych”. Co bardziej podejrzliwi twierdzili, że w ten sposób chce sobie załatwić ucieczkę z tonącego okrętu w Phoenix Suns i transfer powrotny do Lakers. Bryant dość chłodno reagował na gesty byłego partnera z zespołu.
Ci, którzy liczyli, ze pierwszy wspólny występ zwaśnionego duetu po pięcioletniej przerwie zaowocuje wieloma efektownymi akcjami, długo mogli czuć się rozczarowani. W całej pierwszej połowie Bryant nie podał piłki do Shaqa choćby jeden raz, choć wejście O’Neala z ławki rezerwowych wyraźnie ożywiło drużynę Zachodu, która doprowadziła od stanu 10-20 do 27-20 i przejęła kontrole nad przebiegiem meczu. – Shaq odmienił losy spotkania. Powiedziałem mu to już w przerwie – stwierdził później pełniący honory trenera Zachodu Phil Jackson (prowdził obu gwiazdorów w okresie ich wspólnej gry w Los Angeles). Jeszcze w trakcie przerwy dziennikarze komentowali, że Bryant kompletnie ignoruje „zaloty” O’Neala. Jednak w trzeciej kwarcie obaj zaczęli wreszcie grać dwójkowe akcje, z których słynęli przed laty, co ewidentnie rozruszało w sumie najnudniejszy od lat Mecz Gwiazd i dość ospale reagującą publiczność w US Airways Center.
Shaq także po raz kolejny udowodnił, że jest niepowtarzalnym showmanem. Już przed rozpoczęciem meczu zaprezentował taniec z czarną maską na twarzy, później, już na parkiecie w swoim stylu błaznował, wzbudzając aplauz na widowni. I chociaż to młody rozgrywający Chris Paul był najlepszym zawodnikiem na parkiecie (14 punktów, 14 asyst, 7 zbiorek, 3 przechwyty), kierując gra Zachodu niczym pierwszorzędny dyrygent, NBA postanowiła przyznać nagrodę MVP duetowi O’Neal-Bryant. To bardziej zabieg marketingowy niż obiektywna ocena sportowego występu obu gwiazd koszykówki. Końcowy werdykt wzbudził duże kontrowersje, bo przecież Shaq (17 pkt,, 5 zb) przebywał na parkiecie niespełna jedenaście minut! – A myśleliście, że kto zdobędzie tę nagrodę? – mówił do dziennikarzy po meczu Paul. A działacze NBA tylko uśmiechali się nieśmiało, jakby chcieli powiedzieć – tak musiało być…
Na pomeczowej konferencji obaj bohaterowie głównie dowcipkowali i wymieniali uprzejmości. – To najlepszy koszykarz świata – mówił o Bryancie O’Neal. – Shaq grał bardzo dobrze – zrewanżował się Kobe, który pozwolił koledze zabrać statuetkę MVP do domu. Dla obu to zresztą żadna nowość. Obaj otrzymali to trofeum juz po raz trzeci.