To drugi w historii klubu z Florydy awans do finału NBA. 14 lat temu drużyna z Shaquille’em O’Nealem i Pennym Hardawayem przegrała rywalizację o tytuł 0-4 z Houston Rockets. Marcin Gortat miał wtedy 11 lat i marzył o karierze... bramkarza w piłkarskiej drużynie ŁKS. Kibice w Polsce, dzięki transmisjom w telewizji publicznej, dopiero odkrywali NBA. Czy ktoś wtedy pomyślał, że w finale najbogatszej ligi świata zagra kiedyś Polak?
W sobotę nasz reprezentacyjny środkowy przebywał na parkiecie 6 minut i 33 sekundy, miał trzy zbiórki w obronie, dwa faule i kilka razy skutecznie przeszkodził rywalom w oddaniu celnego rzutu. Nie mógł grać dłużej, gdyż tego dnia na jego pozycji bezwzględnie dominował Dwight Howard.
Gwiazdor Orlando rozegrał swój najlepszy mecz w play-off. Zdobył 40 punktów, miał 14 zbiórek, cztery asysty i blok. Skutecznie kończył akcje rzutami spod kosza, raczej nie mylił się z rzutów wolnych, a gdy oddawał piłkę partnerom na obwodzie, ci trafiali za 3 punkty (12 celnych na 29 prób).
Cavaliers nie potrafili przeciwstawić się znakomicie grającemu zespołowi trenera Stana van Gundyego. Magic, poza remisami 6:6 i 8:8, prowadzili od początku do końca spotkania.
Zupełnie nieudany mecz rozegrał as Cleveland LeBron James. W rywalizacji z Orlando dwukrotnie, w drugim i piątym meczu, ratował zespół od porażki, w całej serii uzyskiwał średnio 38,5 punktu. Tym razem zdobył ich tylko 25, ale żadnego w drugiej kwarcie, gdy gospodarze powiększali przewagę do 58:40 przed zejściem do szatni, i tylko cztery w ostatniej, na początku której Magic prowadzili nawet 91:70. Po meczu nie pogratulował rywalom zwycięstwa, nie pojawił się na konferencji prasowej. Opuszczał halę Amway Arena w milczeniu.