Derek Fisher. Żywot człowieka poczciwego

Dwa lata temu Derek Fisher wrócił do Los Angeles głównie dlatego, aby zapewnić lepszą opiekę lekarską ciężko chorej córeczce. - Kocham koszykówkę, ale są rzeczy ważniejsze nawet od sportu - powiedział kilka dni temu 34-letni rozgrywający Lakers. W czwartek trafił dwa najważniejsze rzuty w swojej karierze, które praktycznie zapewniły ekipie z L.A. tytuł mistrzowski w NBA.

Publikacja: 12.06.2009 10:13

Derek Fisher cieszy się z czwartkowego zwycięstwa

Derek Fisher cieszy się z czwartkowego zwycięstwa

Foto: AFP

To ostatnie stwierdzenie może wydawać się kontrowersyjne, biorąc pod uwagę fakt, że w maju 2004 roku Fisher wykonał najbardziej nieprawdopodobną akcję w historii ligi. Lakers przegrywali kluczowy mecz numer cztery półfinałów Konferencji Zachodniej z San Antonio Spurs, ale mieli jeszcze piłkę z boku na 0.4 sekundy przed końcem. Nigdy wcześniej żadnemu zawodnikowi nie udało się wykorzystać tak minimalnej ilości czasu. Rozgrywający drużyny z Los Angeles dokonał jednak niemożliwego - chwycił piłkę w powietrzu i w tym samym momencie pchnął ją w kierunku kosza. Po chwili utonął w objęciach kolegów. Tak narodziło sie firmowe obecnie hasło NBA "Amazing happens" ("niesamowite rzeczy jednak się zdarzają"), towarzyszące tegorocznym play-offs.

Pięć lat później Fisher najpierw doprowadził do dogrywki, a następnie trafił kluczową "trójkę" w doliczonym czasie gry, łamiąc serca kibicom w Orlando i kompletnie uciszając całą Amway Arena. - Te rzuty będą w moim rankingu na pierwszym miejscu - powiedział poźniej szczęśliwy "Fish". Rzeczywiście, w 2004 roku Lakers awansowali do finalu, ale ostatecznie nie sprostali tam Detroit Pistons. Teraz są o jedno zwycięstwo od zdobycia mistrzowskiego tytułu. Nie osiągneliby tego, gdyby nie postawa ich najbardziej doświadczonego zawodnika.

Fisher zawsze był graczem drugiego planu. W zespole Lakers i NBA w ogóle debiutował w tym samym momencie, co Kobe Bryant - w listopadzie 1996 roku. Wspolnie zdobyli trzy mistrzowskie tytuły (2000-2002), ale Kobe był jedną z dwóch największych gwiazd, a Fisher jedynie wartościowym graczem drugiego planu. Długo zresztą byli sobie bardzo obcy. Kobe zawsze lubił błyszczeć w każdych okolicznościach - Fisher po meczu wracał z żoną do domu.

Pod względem talentu ustępował większości zawodnikom tej ligi, na wszystko musiał ciężko pracować. - Nie spotkałem większego profesjonalisty, a zarazem kolegi z zespolu, który wprowadza tak pozytywną atmosferę w szatni. "Fish" zawsze był niedoceniany. Taki zawodnik jest potrzebny w każdej drużynie - wspomina po latach Karl Malone, legendarny skrzydłowy, który na koniec kariery występował w zespole Lakers w sezonie 2003/2004.

Fisher zawsze byl lubiany nie tylko przez partnerów z zespołu, ale również dziennikarzy, dla których zawsze miał dużo czasu i cierpliwości. Skromny, uśmiechnięty, potrafił sobie zjednać sympatię każdego.

Dwa lata temu przeżył jednak rodzinny dramat. Jego 11-letnia córeczka Tatum nagle zachorowała na rzadką odmianę raka oczodołu. Grając wówczas w Utah Jazz, dzień przed meczem II rundy play-offs z Golden State Warriors poleciał do Nowego Jorku. Tatum przeszla tam skomplikowaną operację. Fisher czuwał przy jej łóżku całą noc, a z samego rana wziął samolot powrotny do położonego na drugim końcu Ameryki Salt Lake City. Zdązył dolecieć na sam mecz, po czym wszedł na parkiet i oddał zwycięski rzut. Trener Jazz Jerry Sloan nazwał to "najbardziej heroicznym wyczynem sportowca, jaki widział w swoim życiu".

Po sezonie, ze względu stan zdrowia córki, poprosił jednak Jazz o rozwiązanie kontraktu. Wrócił do Los Angeles wyłącznie po to, aby miała stałą opiekę lekarską w specjalistycznej klinice. Powiedział, że gdyby Lakers go nie chcieli, to zakończyłby karierę, bo "koszykówka ma ważne miejsce w jego życiu, ale nie najważniejsze". Mitch Kupchak wiedział jednak, że taki zawodnik może mieć zbawienny wpływ na pogrążony w wewnętrznych konfliktach zespół. I rzeczywiście, Fisher został cichym liderem. Kimś, kto potrafił stonować trudny charakter genialnego, niezwykle ambitnego, ale często ciężkiego w kontaktach Bryanta. Obaj zresztą się zaprzyjaźnili i to nie dlatego, że mają tego samego agenta Roba Pelinkę. Obaj nadali ton drużynie, która w tym czasie dwukrotnie awansowała do wielkiego finału NBA, a teraz jest o krok od mistrzowskiego tytułu. 

W play-offs Fisher jednak długo zawodził. W dwóch pierwszych rundach był bezlitośnie ogrywany przez młodszych i szybszych od niego: Derona Williamsa (byłego "ucznia" z zespołu Jazz) i Aarona Brooksa. Do tego trafiał zaledwie co czwarty rzut. Prasa w Los Angeles alarmowała, że jest najsłabszym punktem zespołu. Ci, co go znali - wiedzieli jednak, że "Fish" będzie gotowy na finały.

[i]Marcin Harasimowicz z Los Angeles[/i]

NBA
Koszykówka
Gwiazdy NBA w Polsce. Atrakcyjne losowanie reprezentacji Polski
Koszykówka
Eurobaskiet 2025. Mural w Katowicach czeka na medal
Koszykówka
Kiedy do gry wróci Jeremy Sochan? „Jestem coraz silniejszy”
Koszykówka
Prezes Polskiego Związku Koszykówki: Nie planuję rewolucji
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?