- To jest mój dom i zapewniam, że wrócimy tutaj za rok - mówił przy gigantycznym aplauzie publiczności lider zespołu Kobe Bryant.
Wokół tej mistrzowskiej parady, która jest coroczną tradycją w przypadku zespołów wygrywających rozgrywki NBA, narosło mnóstwo kontrowersji. Przyjęło się, że środki na organizację tej imprezy, a przynajmniej ich zdecydowaną większość, wykłada miasto. Tymczasem L.A tonie w długach, cały stan Kalifornia jest praktycznie bankrutem. Na dodatek bezrobocie w tej metropolii właśnie przekroczyło 12 procent.
- Jakiejkolwiek decyzji bym nie podjął i tak znajdą się krytycy. Uważam jednak, że koszykarzom należy się nagroda za ich wysilek i olbrzymi sukces. Pozwólmy cieszyć się mieszkańcom Los Angeles z sukcesu ich ukochanych Lakers - apelował we wtorek burmistrz Antonio Villaraigosa.
Najostrzej przeciwstawiali się szefowie niektórych związków zawodowych. W końcu miasto mocno ucięło budżet na usługi, co pociągnęło za sobą liczne zwolnienia. Ostatecznie do sfinansowania parady, która kosztowała dwa miliony dolarów, dołączyli się prywatni sponsorzy, a nawet firma AEG zarządzająca Lakers.
Sama impreza okazała się wielkim sukcesem i pokazała, jaką popularnością cieszy się najsłynniejsza drużyna koszykarska świata. Koszykarzy wraz z osobami towarzyszącymi oraz trenerami przewieziono na (specjalnie przystosowanym do tego) dachu autobusu wycieczkowego ze Staples Center do Coliseum. W miejscu, gdzie odbyły się m.in igrzyska w 1984 roku, a dwie dekady wcześniej swoją słynną przemowę wygłosił John F. Kennedy, zapłonął olimpijski znicz. Na trasie ukochanych zawodników wiwatowało prawie 300 tysięcy osób, najczęściej ubranych w koszulki Kobe Bryanta i Pau Gasola, bądź te okolicznościowe z napisem "World Champions 2009". W Coliseum zasiadło aż 95 tysięcy, tworząc trudny do opisania, fascynujący kocioł. Bramy otwarto już o 7.30 rano, chociaż cała uroczystość zaplanowana była dopiero na pierwszą po południu. Kibice zalegli wszystkie sąsiednie ulice, które oczywiście zamknięto dla ruchu. To była jednak parada wspólnej radości, a nie frustracji i nienawiści. Nikt z nikim nie walczył, nie było żadnych rozrób. Liczył się wyłącznie wielki triumf Lakers.