Zabójcza broń wojowników

Golden State Warriors są najlepszą drużyną NBA. Czy zdobędą tytuł?

Aktualizacja: 23.12.2014 07:27 Publikacja: 23.12.2014 07:00

Zabójcza broń wojowników

Foto: AFP

Przez lata byli jedną z najgorszych ekip ligi. Ze świecą w ręku szukać na zachodzie NBA drużyny, która przez ostatnie 35 lat nie zagrałaby w finale konferencji (podobnym "wyczynem" mogą pochwalić się tylko Los Angeles Clippers). Mimo gwiazd w składzie, Golden State Warriors mieli nawet problemy by awansować do fazy play off. Wszystko zmieniło się, gdy do drużyny zawitało dwóch młodych chłopaków - Steph Curry i Klay Thompson, a za ich trenowanie zabrali się fachowcy, którzy w NBA osiągnęli szczyty.

- Moim zdaniem to najlepszy duet rzucających obrońców w historii koszykówki - ogłosił światu ponad rok temu Mark Jackson. A to nie byle kto. Jako gracz spędził w NBA aż 17 sezonów i choć tytułu nigdy nie zdobył, jest jednym z pięciu zawodników, którym udało się przekroczyć granicę 10 tys. asyst. Tuż za nim jest sam Magic Johnson.

Dwóch takich jak Stephen Curry i Klay Thompson naprawdę trudno znaleźć. Który jest lepszy? - Zależy od dnia. Zwykle od tego, kto z nas się lepiej wyśpi - powiedział niedawno agencji AP Klay Thompson.

W zeszłym sezonie duet z Golden State po raz drugi z rzędu pobił rekord największej liczby trafionych za 3 punkty rzutów w historii ligi. Niezwykle opanowani liderzy drużyny z Oakland są rzucającymi maszynami. Nic dziwnego, że zostali ochrzczeni mianem Splash Brothers. Nieprzetłumaczalnym na polski zwrotem, w którym "splash" jest odgłosem piłki wpadającej do kosza. Może talent mają w genach?

Drogę w NBA przetarli im ojcowie. Dell Curry, ojciec Stephena, przez 15 lat biegał po parkietach amerykańskiej ligi i to z niezłym skutkiem. Trafił prawie 1250 rzutów za trzy punkty, głównie w barwach Charlotte Hornets. Tyle, że jego 26-letni syn 1000 trafień ma szansę przekroczyć przed końcem grudnia tego roku. Gdyby pseudonim „Morderca o twarzy dziecka" nie był już zajęty przez byłego napastnika Manchester United - Ole Gunnara Solskajera, jak ulał pasowałby do Stepha Curry'ego.

Ojciec Klaya Thompsona też ma się czym pochwalić. Wybrany z pierwszym numerem draftu, kilka miejsc przed Larry'm Birdem, Mychal Thompson w trakcie 13 sezonów gry w NBA dwukrotnie zdobywał tytuł mistrzowski z Los Angeles Lakers. Jednak w przeciwieństwie do syna Mychal za trzy punkty trafił w całej karierze tylko raz. I trudno się nawet dziwić, bo jako center był głównie graczem podkoszowym.

W koszykówce - sporcie drużynowym dwóch, nawet ponadprzeciętnie utalentowanych graczy, nie wystarcza zwykle, by osiągnąć sukces. Ale Curry i Thompson zostali otoczeni wyjątkową grupą koszykarzy, a za stworzenie w Oakland drużyny na miarę marzeń kibiców, wzięli się szkoleniowcy bez trenerskiego doświadczenia, ale za to z niezłym koszykarskim życiorysem.

Wspomniany już Mark Jackson w ciągu dwóch sezonów pracy wydobył Golden State z dna i wprowadził do play offów. Przed pracą w Oakland nigdy nie był trenerem w NBA, przez lata tworzył komentatorskie trio w stacji ESPN. Społecznie przez lata udzielał się jako pastor w kalifornijskim True Love Worship Center. I właśnie płomiennymi przemowami w czasie przerw w meczach podrywał do walki zespół Golden State.

Mimo sukcesów właściciel drużyny z Oakland Joe Lacob w maju postanowił rozstać się z pastorem Jacksonem, zarzucając mu konfliktowość. Na jego miejsce przyszedł Steve Kerr - doskonale znany fanom koszykówki były zawodnik Chicago Bulls. Do historii przeszedł dzięki rzutowi w ostatnich sekundach szóstego meczu finałów 1997 roku, którym pogrążył Utah Jazz i dał piąty mistrzowski tytuł Chicago Bulls. Ale urodzony w Bejrucie Kerr - pięciokrotny mistrz NBA - nigdy nie był trenerem.

Zaledwie nieco pół roku później Golden State Warriors ze Stevem Kerrem na ławce są najlepszą drużyną ligi. W ciągu miesiąca wygrali 16 meczów pod rząd. Po 2000 roku udało się to tylko sześciu drużynom. Sukces zawdzięczają nie tylko Splash Brothers, ale też otaczającym ich zawodnikom. Andrew Bogut i Andre Iguodala to uznane marki w NBA. Młodzi, ambitni Draymond Green i Harrison Barnes dorzucają do tego wolę walki i zadziorność. Wyniki nie przyszły jednak za darmo. Golden State będą w przyszłym sezonie jedyną drużyną NBA, w której pięciu zawodników zarabiać będzie ponad 10 mln dolarów rocznie. Czy zdążą do tego czasu zdobyć tytuł mistrzowski? Jeśli zdrowie koszykarzom dopisze, nie jest to wykluczone.

Przez lata byli jedną z najgorszych ekip ligi. Ze świecą w ręku szukać na zachodzie NBA drużyny, która przez ostatnie 35 lat nie zagrałaby w finale konferencji (podobnym "wyczynem" mogą pochwalić się tylko Los Angeles Clippers). Mimo gwiazd w składzie, Golden State Warriors mieli nawet problemy by awansować do fazy play off. Wszystko zmieniło się, gdy do drużyny zawitało dwóch młodych chłopaków - Steph Curry i Klay Thompson, a za ich trenowanie zabrali się fachowcy, którzy w NBA osiągnęli szczyty.

Pozostało 88% artykułu
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?
Koszykówka
Radosław Piesiewicz ma następcę. Zmiana władzy na czele PZKosz
Koszykówka
Jeremy Sochan zostaje w San Antonio Spurs. Ile zarobi reprezentant Polski?
Koszykówka
Wybory w PZKosz. Czas wymazać białe plamy
Materiał Promocyjny
Big data pomaga budować skuteczne strategie
Koszykówka
Nie żyje Dikembe Mutombo. Kochali go wszyscy
Materiał Promocyjny
Seat to historia i doświadczenie, Cupra to nowoczesność i emocje