Koronawirus, z którym mierzy się cały świat, zmienił także sposób rozgrywania eliminacji do mistrzostw Europy. Po raz pierwszy odbędą się one w formie miniturniejów, rozgrywanych w „bańkach”. Dlatego Polacy na mecze z Rumunią (28 listopada) oraz Izraelem (30 listopada) pojechali do Hiszpanii.
Mieszkają i trenują razem z innymi reprezentacjami w Walencji. Hotel opuszczają tylko w określonych godzinach, jeżdżą podstawionym autokarem - wszystko po to, żeby uniknąć zakażenia. W polskiej drużynie strat z tego powodu nie było, chociaż Łukaszem Koszarkiem było pewne zamieszanie. Zawodnik miał niejasny wynik pierwszego testu, ale on chorobę przechodził już wcześniej, w październiku, po powrocie drużyny Zastalu Zielona Góra z meczu w Rosji. Drugi wynik był negatywny i Koszarek do Hiszpanii mógł polecieć.
To ważne, bo tym razem zabraknie AJ Slaughtera, który latem miał problemy kardiologiczne, nie trenował przez kilka miesięcy i dopiero niedawno podpisał kontrakt z klubem Herbalife Gran Canaria. Slaughter został, żeby trenować w klubie. W składzie na mecze w Walencji, oprócz Koszarka, są jeszcze dwaj rozgrywający: doświadczony Kamil Łączyński oraz młody Łukasz Kolenda. Z tej trójki żaden nie wydaje się być zdecydowanym faworytem do gry w pierwszej piątce: Koszarek w klubie jest rezerwowym, Kolendzie trochę brakuje doświadczenia, a Łączyński sezon zaczął z opóźnieniem.
Na pozycji rozgrywającego może zagrać Mateusz Ponitka, który takie zadania dostaje w Zenicie Sankt Petersburg, a trener Mike Taylor próbował takiego wariantu podczas EuroBasketu 2017. Najważniejsze, że lider kadry w ogóle do Hiszpanii przyleciał, bo jego klub gra w Eurolidze, a ta organizacja jest od lat w konflikcie z FIBA, organizującą rozgrywki reprezentacyjne. Ponitka ruszył do Walencji dzień po meczu z Żalgirisem Kowno i na dołączenie do „bańki” musiał dostać specjalną zgodę. Może łatwiej było ją uzyskać, bo Ponitka, podobnie jak Koszarek, zakażenie koronawirusem przeszedł kilka tygodni temu.
W reprezentacji Polski po raz kolejny zabraknie Adama Waczyńskiego. Tutaj na przeszkodzie stoi konflikt zawodnika z prezesem PZKosz Radosławem Piesiewiczem, o czym mówi się od dawna. Innego wytłumaczenia nie ma. Waczyński gra świetnie w lidze hiszpańskiej, zawsze był lubiany (do czasu konfliktu był kapitanem) i na zgrupowania kadry przyjeżdżał chętnie. Teraz miałby wyjątkowo blisko, ale nie znalazł się nawet na szerokiej liście powołanych.