NBA podała nazwiska zawodników, których koszulki sprzedają się najlepiej. W pierwszej trójce nie ma zaskoczeń – Stephen Curry, LeBron James i Kobe Bryant to gwiazdy ligi. Ale zaraz za nimi kompletny debiutant – Kristaps Porzingis z Łotwy. Oto kolejna (która już?) wersja amerykańskiego snu.
Kiedy w ubiegłorocznym drafcie New York Knicks z numerem czwartym wybrali Porzingisa, fani zespołu zgromadzeni w nowojorskiej hali Barclays Center, gdzie odbywał się draft, gwizdali i buczeli, a mały chłopiec, może 10-letni, ubrany w klubową koszulkę, złapał się za głowę, rozpłakał i dostał spazmów.
Obrazek z chłopcem w roli głównej szybko stał się hitem internetu. Rozczarowanie kibiców wzięło się stąd, że oczekiwali zawodnika z nazwiskiem, znanego im z amerykańskich rozgrywek akademickich, które cieszą się w USA ogromną popularnością, a dostali anonimowego Łotysza, o którym prawie nic nie wiedzieli.
Niesympatyczną reakcję kibiców należy nieco usprawiedliwić. Knicks zakończyli ubiegły sezon z żałosnym dorobkiem 17 zwycięstw i 65 porażek. Trudno nawet było ich nazwać drużyną. Jedyny wartościowy gracz, Carmelo Anthony, otoczony przez nieudolnych kolegów, nie był w stanie wyprowadzić drużyny z marazmu i cierpiał tak samo jak kibice Knicks.
Wszyscy liczyli, że wybór w drafcie odmieni zły los. Postawienie na tyczkowatego Łotysza (221 cm wzrostu, 109 kilogramów wagi), zwanego przed draftem człowiekiem zagadką, wydawało się najgorszym z możliwych scenariuszy.