Przed spotkaniem role były rozpisane: Słoweńcy byli faworytami, mając w składzie jednego z najlepszych koszykarzy na świecie Lukę Doncicia, a do tego weterana Gorana Dragicia, Vlatko Cancara czy Jakę Blazicia. Oni mają za zadanie obronić mistrzostwo Europy i dołożyć do kolekcji kolejne trofeum.
Biało-czerwoni mieli pokazać serce, charakter i zostawić po sobie piękne wspomnienia. Ten turniej był i tak jednym z najlepszych w całej historii występów reprezentacji Polski na parkiecie, więc każdy takie rozstrzygnięcie przyjąłby ze zrozumieniem.
Tymczasem zawodnicy Igora Milicia wyszli na parkiet z postanowieniem, że napiszą własny scenariusz. Grali fantastycznie w ataku, dzielili się piłką i trafiali z dystansu, w tym trzy razy sprzed nosa Doncicia. Swoje dobre akcje dokładał Aleksander Balcerowski, który był skuteczny i blisko kosza, i z dystansu.
Jeszcze ważniejsza była gra w obronie, gdzie Polacy zakładali pułapki na Doncicia. Nie dał się ograć Balcerowski, za chwilę nie pozwolił się minąć Sokołowski cały czas przyklejony do rywala, a potem jeszcze Slaughter zabrał piłkę Słoweńcowi. Kiedy Doncić wchodził pod kosz, czekała już tam na niego niemal cała polska drużyna. Sfrustrowany Doncić krytykował decyzje arbitrów i denerwował się na kolegów. Lider rywali miał też problemy ze zdrowiem. Obił sobie rękę, blokując Jarosława Zyskowskiego, a potem jeszcze uszkodził biodro.