RZ: Jako jedyny koszykarz był pan zawodnikiem pierwszej piątki w dwóch wielkich, mistrzowskich drużynach Los Angeles Lakers – z Magicem Johnsonem i Kareem Abdul Jabbarem w latach 80. oraz z Shaquilem O’Nealem i Kobe Bryantem na początku obecnej dekady. Czy te zespoły mają jakiś wspólny mianownik?
A.C. Green:
Każda epoka w NBA miała swoje wyznaczniki. W latach 80. poszczególne zespoły budowano na lata i starano się odnosić sukcesy przy udziale tych samych zawodników. Liderzy rzadko zmieniali drużyny. Dlatego koszykówka była bardziej zespołowa, oparta na zgraniu, wzajemnym zaufaniu, wypracowaniu schematów. Później gra stała się szybsza, bardziej atletyczna, ale także skoncentrowano się na indywidualnych popisach i kreowaniu gwiazd. Drużyny zmieniają się praktycznie z roku na rok, ciężko wypracować poczucie wspólnoty. Z różnych przyczyn zawodnicy nie przebywają zbyt długo w tym samym miejscu.
Jak to wyjaśnić? W tym roku to właśnie transfery zdecydowały tak naprawdę o wyniku wyścigu o czołowe miejsca na Zachodzie…
Zgadza się. Transfery przynoszą określone korzyści, ale i problemy. Dla nas kluczową sprawą okazało się sprzedanie do Miami Shaqa w 2004 roku. Dopiero teraz zdołaliśmy załatać dziurę pod koszem, pozyskując Pau Gasola. Zajęło nam to aż cztery lata. Myślę, że w nadchodzących latach menedżerowie będą w dużej mierze decydować o tytułach mistrzowskich. Spodziewam się wielu transferów czołowych zawodników.