Otrzymałem wówczas propozycję podpisania tzw. kontraktu niegwarantowanego. Czyli tak naprawdę po miesiącu mogliby mnie zwolnić i skończyłoby się. Trener George Karl, który wybrał mnie w drafcie, po miesiącu został zwolniony z klubu, podobnie asystenci, którzy mnie znali. Nowy sztab szkoleniowy, na czele z Terrym Porterem, tak naprawdę nie widział dla mnie miejsca w zespole. Pamiętam miłą z rozmowę z głównym menedżerem Larry’m Harrisem. „Muszę ci zapłacić milion dolarów za kontrakt, a tak naprawdę nie będę miał dla ciebie minut na boisku — mówił, chyba że któryś gracz z podstawowego składu będzie kontuzjowany”. Na ostatnie miejsce w składzie mogli wziąć Toniego Kukoca albo mnie. Nie mogę mieć pretensji, że wybrali Kukoca. Mogę żałować, że nie zaryzykowałem. Dostałem propozycję niegwarantowanego kontraktu i przestraszyłem się. Obawiałem się, że w przypadku jego rozwiązania, nie znajdę pracy w Europie, gdzie już będzie trwał sezon. Teraz wiem, że to bzdura, bo w październiku czy listopadzie przyjeżdżają zawodnicy, którzy nie załapali się do NBA i podpisują wysokie kontrakty, chociażby dlatego, że mają za sobą epizod w tej lidze.
Utrzymuje pan kontakt z Milwaukee Bucks?
Co roku dostaję od nich paczkę na święta i urodziny. Czasem ktoś do mnie zadzwoni. W paczce są zwykle słodycze i życzenia. Kilka cukierków czy czekoladek, parę gadżetów, ale człowiekowi miło, że o nim pamiętają.
Wróćmy do początków pana zawodowej kariery. Wszystkich zdziwiło, że jeden z największych talentów polskiej koszykówki, wolał w pewnym momencie grać w drugiej lidze niż w czołowych klubach ekstraklasy.
Miałem 18 lat, gdy zainteresowała się mną Tau Ceramica Vitoria. Grałem tam dwa miesiącce, całe lato u nich trenowałem. Bardzo chcieli podpisać ze mną kontrakt. Mnie jednak pozostawał rok szkoły i chciałem ją skończyć. W dodatku na jednym z treningów wydolnościowych w Szczecinie doznałem kontuzji, pół roku nie trenowałem. Przeszedłem zabieg artroskopii. Gdy zdałem maturę, mogłem wybierać kluby. Przyjechał do mnie pan Schetyna ze Śląska Wrocław, dzwonili z Nobilesu Włocławek, byliśmy z ojcem w Pruszkowie. Ale liga zamknęła przede mną furtkę, wprowadzając formułę open. Wszyscy mogli w niej grać: ruscy, gracze z Bałkanów, Amerykanie. W drużynie mogło nie być Polaków. Taki dziwny przepis. Tego się przestraszyłem. Jestem młody, mam jakąś perspektywę, ale chcę grać, a nie siedzieć na ławie i być zmiennikiem pomyślałem. Potrzebowałem jak najwięcej minut na parkiecie, żeby się czegoś nauczyć. Dlatego poszedłem do drugoligowej Polpharmy Starogard Gdański. Wygraliśmy sezon zasadniczy, z pierwszego miejsca awansowaliśmy do play-off i tutaj już w pierwszej rundzie odpadliśmy z Kotwicą Kołobrzeg, w dodatku przegrywając dwa razy u siebie. Klub zwolnił trenera Tadeusza Hucińskiego, ja miałem opcję w kontrakcie, że gdy nie awansujemy odejść.
I od 2002 roku gra pan niezmiennie zagranicą. Pięć klubów w sześć lat.