51 lat temu w Urugwaju zagrała drużyna prowadzona przez Witolda Zagórskiego. To była piękna dekada polskiej koszykówki, z medalami mistrzostw Europy: srebrnym w 1963 (turniej rozgrywano we Wrocławiu) oraz brązowymi w 1965 i 1967.
Teraz jest szansa na powtórzenie tamtego osiągnięcia, która pojawiła się w momencie, gdy wiele osób przestawało wierzyć w drużynę prowadzoną przez Mike'a Taylora. Ostatnie miesiące to prawdziwa huśtawka nastrojów, od rozczarowania występem na mistrzostwach Europy przez zwątpienie na początku eliminacji po porażce z Węgrami aż po odrodzenie nadziei dzięki świetnemu meczowi i wygranej z Chorwacją we wrześniu.
Myśleć pozytywnie
Rok temu nawet najwierniejsi kibice opuścili ręce. Polacy mieli szansę na wyjście z grupy podczas EuroBasketu 2017. Kluczowy był mecz z Finlandią i długo wydawało się, że reprezentacja Polski go wygra. Na 90 sekund przed końcem czwartej kwarty prowadziła z gospodarzami 66:57, a potem stały się rzeczy niewytłumaczalne: proste błędy, faule i straty, z tą najgorszą, kiedy tuż przed końcem meczu prosto w ręce Lauriego Markkanena podał Łukasz Koszarek.
Tamto spotkanie Polacy przegrali po dwóch dogrywkach. Jeśli nie wykorzystuje się takich szans, to skąd czerpać nadzieję, że może być lepiej? Tym bardziej że dwa lata wcześniej na EuroBaskecie drużyna prowadzona przez Mike'a Taylora też miała szansę na sukces, ale minimalnie przegrała z Francją oraz Izraelem.
Wśród kibiców i ekspertów pojawiały się wezwania do zdymisjonowania selekcjonera, który prowadził reprezentację już od czterech lat. Trener Taylor miał dać kadrze nowy impuls po nieudanych mistrzostwach Europy 2013 roku, kiedy mimo zebrania wszystkich gwiazd (Maciej Lampe i Marcin Gortat grali razem) oraz zatrudnienia doświadczonego szkoleniowca Dirka Bauermanna Polacy zagrali fatalnie. Taylor wprowadził nowy styl. Był i jest otwarty na współpracę z mediami, podkreśla potrzebę pozytywnego myślenia. Wprowadził podręcznik zagrywek, składający się ze 100 wariantów, ale wielkich sukcesów wciąż brakowało.