Chińczycy pierwszy raz zobaczyli koszykarzy NBA w państwowej telewizji CCTV w 1990 roku. Stern pojechał do Pekinu i nie zażądał za transmisje milionów dolarów, tylko na początek dał je niemal za darmo. Opłaciło się. NBA jest dziś za Wielkim Murem może nawet bardziej popularna niż krajowy tenis stołowy i europejska piłka nożna.
Od kiedy zatrudniono w NBA pierwszych Chińczyków, każdy młody człowiek chciał być taki jak Yao Ming lub Yi Jianlian. Koniunkturę wyczuły znane firmy z branży sportowej.
Zaczęły organizować obozy szkoleniowe i turnieje dla najlepszych uczniów szkół średnich. Ruszyły mecze towarzyskie reprezentacji USA i treningowe drużyn NBA. Do Chin zaczęły przyjeżdżać gwiazdy i zobaczyły na własne oczy, co znaczy uwielbienie tłumów.
Zainteresowanie koszykówką amerykańską jest takie, że transmisje z ubiegłego sezonu obejrzało 1,6 mld widzów, a jedna trzecia wejść na oficjalną stronę internetową NBA.com pochodzi z wersji w języku mandaryńskim.
Ocenia się, że w koszykówkę gra w Chinach około 300 mln osób. Oznacza to, że obecne wyniki sprzedaży produktów z logo NBA (w tym milion piłek firmy Spalding rocznie) oraz dochody ze sprzedaży praw transmisji szacowane na 50 mln dolarów to niewiele – zwłaszcza jeśli wiadomo, że każdego roku liga generuje w USA około 3,5 mld dolarów przychodów. Prawdziwy boom ma dopiero nadejść.