Od początku było to zupełnie inne spotkanie niż pierwsze, wysoko wygrane przez Prokom. Tym razem goście nie pozwolili rywalom wygrać walki o zbiórki. Do przerwy mecz był zacięty i wyrównany. Żadna z drużyn nie uzyskała przewagi wyższej niż osiem punktów.
W przerwie na trybunach Hali Stulecia pojawił się przewodniczący rady nadzorczej klubu z Sopotu i jego wieloletni główny sponsor Ryszard Krauze. Wydawało się, że jego obecność pozytywnie natchnęła zespół gospodarzy, tak jak w trzech poprzednich meczach play-off w przekonywujący sposób wygranych przez Prokom. Po seryjnie zdobywanych punktach przez Qyntela Woodsa oraz rzutach z dystansu Davida Logana i Filipa Dylewicza w 25. minucie gospodarze prowadzili już 68:47 i chyba nikt na trybunach nie wierzył, że mogą to spotkanie przegrać.
Obrona strefowa, konsekwentnie stosowana przez Turów w drugiej połowie, okazała się jednak zabójcza dla mistrzów Polski. Gracze Prokomu, odrzuceni od kosza, przestali nagle trafiać także z dystansu. Ich kolejne niepowodzenia i malejąca przewaga nastawiły z kolei celowniki zawodników Turowa, którzy ostatnie dziesięć minut meczu wygrali aż 34:14. Po rzucie Roberta Witki za trzy w 35. minucie odzyskali prowadzenie (71:70) i już do końca kontrolowali wynik. W ostatniej kwarcie goście, grający we wtorek bez kontuzjowanego rozgrywającego Bryana Baileya, trafili aż siedmiokrotnie za trzy punkty (Alex Harris - 3/3 w niezwykle ważnych momentach).
Ale sukces zawdzięczają przede wszystkim najlepszemu na parkiecie Tyusowi Edneyowi (17 pkt, 7 zb., 8 as.), doskonale prowadzącemu grę i zdobywającemu w końcowce punkty po indywidualnych akcjach pod kosz (4/5 za dwa) lub rzutach wolnych (9/9)
[ramka]Asseco Prokom Sopot - Turów Zgorzelec 84:93 (25:22, 25:22, 20:15, 14:34)