„Liczymy, że będą to mistrzostwa niezapomniane”, powiedział premier Donald Tusk, otwierając turniej we wrocławskiej Hali Stulecia. Polscy koszykarze, wygrywając pierwsze, jakże ważne spotkanie sprawili, że nadzieje te nie zgasły już w dniu inauguracji. Mamy drużynę o dużym potencjale, która jeszcze może poprawić swoją grę. Ma na to jeszcze kilka spotkań: we Wrocławiu i - dziś jest tego bardzo bliska - w drugiej fazie mistrzostw w Łodzi.
„W spotkaniu z Bułgarią najważniejszy będzie początek — mówił dzień przed meczem Łukasz Koszarek. Jeśli przezwyciężymy tremę, powstrzymamy ich rzuty trzypunktowe i kontry, będzie to pierwszy krok do sukcesu”. Wszystkie te warunki nasi koszykarze spełnili. Trema minęła już po kilku minutach, Bułgarzy w całym spotkaniu rzucali z dystansu 19 razy, ale trafili tylko pięciokrotnie, Polacy szybko wracali do obrony, uniemożliwiając przeciwnikowi szybkie ataki.
Sami wykonali przy tym kroki następne. Byli skuteczniejsi w rzutach za trzy (zespół - 10/24, Michał Ignerski - 4/7, Maciej Lampe i Koszarek - 2/3), a z szybkich ataków zdobyli aż 22 punkty, co wytykał swoim zawodnikom trener Bułgarii Pini Gershon: „Wiedzieliśmy, że nie możemy pozwolić Polakom biegać, a jednak nie potrafiliśmy ich zatrzymać”. Nasi grali efektownie (podania nad własnym obręcz do Marcina Gortata) i walecznie. Szymon Szewczyk po nieudanej akcji w ataku, zdążył jeszcze szybko wrócić i zablokować pod koszem kontratakującego rywala. Polacy straszyli rywali blokami (Gortat pięć razy zatrzymał w ten sposób rzuty Bułgarów, Maciej Lampe - czterokrotnie). W ważnych momentach zdobywał punkty najlepszy strzelec zespołu David Logan (23 pkt), który drugą i trzecią kwartę kończył akcjami trzypunktowymi.
Największym bohaterem w polskiej ekipie był chyba jednak Koszarek. Rozgrywający włoskiego Eldo Caserta po raz pierwszy w tegorocznych spotkaniach kadry wyszedł w pierwszej piątce, zastępując Krzysztofa Szubargę dochodzącego do pełnej sprawności po kontuzji pleców. Grał 27 minut, zdobył 8 punktów, miał 7 zbiórek, 7 asyst i tylko jedną stratę. W 16. minucie, po akcji z półdystansu Gortata, prowadziliśmy już 44:25. Po przerwie utrzymywaliśmy kilkunastopunktową przewagę aż do 34. minuty, gdy nieoczekiwanie rywale zbliżyli się na siedem punktów (79:72). Zrobiło się nerwowo. Kluczowe w tym momencie były dwie akcje Koszarka, który najpierw zebrał piłkę w ataku po naszym niecelnym rzucie i zdobył punkty spod kosza, a w następnej miał asystę do Lampego. „Powinienem uśmiechnąć się do niebios za to, że tamta piłka wpadła mi w ręce pod tablicą rywali”, mówił po meczu. Cztery kolejno zdobyte punkty uspokoiły grę zespołu, chociaż już do końca nie było bezstresowo.
Czwarta kwarta, szczególnie jej początek, pokazały, że trzeba być skoncentrowanym do końca spotkania. Polacy nie wykorzystali w tym meczu całego swego potencjału. Pozwolili rywalom zebrać aż 17 piłek w ataku, nie potrafili zaradzić dwójkowym akcjom Bułgarów, po których zdobywali oni większość punktów. Nie sądźmy jednak zwycięzców.