Polak grał 17.53 minut: zdobył 11 punktów (5/8 z gry, 1/1 z wolnych), miał 3 zbiórki (jedną w ataku), stratę i popełnił 3 faule. Końcówkę spotkania, przegranego z kretesem przez jego zespół, oglądał z ławki z bardzo zafrasowaną miną.
Ten mecz obnażył wszystkie dobre i słabe (tych jest znacznie więcej) strony Phoenix Suns - nowego zespołu Marcina Gortata, w którym po transferze z Orlando Magic rozegrał on dziewiąte spotkanie. Tylko dwa z nich Suns wygrali.
Jeśli drużynie idzie w ataku, jest dobrze - jak w pierwszej kwarcie spotkania w Denver. Gdy rzuty przestają wpadać do kosza, zespół trenera Alvina Gentry’ego nie potrafi utrzymać korzystnego wyniku solidną obroną, traci koncentrację i ducha walki, a pod atakowanym koszem gra bez ładu i składu.
Pierwsza kwarta wtorkowego meczu była jednak udana i dla Suns, i dla Marcina Gortata. Polak wszedł na boisko w jej połowie, przy stanie 15:10 dla Suns (dziewięć z tych punktów zdobył Steve Nash trafiając cztery rzuty z gry - i od tej pory ani jednego do końca spotkania), jako pierwszy z ławki rezerwowych. Zmienił Robina Lopeza na pozycji środkowego i w tym fragmencie gry w 5.27 minut zdobył 7 punktów (3/4 z gry, 1/1 z wolnych) miał dwie zbiórki i stratę, popełnił też dwa faule.
Rozpoczął od niecelnego rzutu z półdystansu. Na szczęście piłkę zebrał Josh Childress i popisał się skuteczną dobitką. Za chwilę Gortat zrewanżował się koledze z zespołu, zbierając piłkę po jego niecelnym rzucie wolnym i zdobywając swoje pierwsze punkty w meczu. W kolejnej akcji w ataku otrzymał idealne podanie od Steve’a Nasha i trafił spod kosza mimo faulu. To była akcja 2+1, gdyż wykorzystał także rzut wolny. Pięć punktów z rzędu zdobytych przez polskiego środkowego dało Phoenix najwyższe prowadzenie (26:13). Po kolejnych, gdy odważnie wszedł na kosz i trafił lewym hakiem, mimo obrony ekscentrycznie uczesanego i wytatuowanego Chrisa Andersena, było nawet 30:16 dla gości, którzy w pierwszej kwarcie trafiali aż z 63,4-procentową skutecznością. W jej końcówce Gortat popełnił w ataku swój drugi meczu faul.