Może być Polska lub Afganistan

Amerykanin A.J. Slaughter ma poprowadzić Polskę do sukcesu we wrześniowych mistrzostwach Europy. Z nową ojczyzną nic go dotychczas nie łączyło.

Publikacja: 10.08.2015 18:44

Może być Polska lub Afganistan

Foto: PZKosz

A.J. Slaughter został wypatrzony przez obecnego trenera naszej koszykarskiej kadry Mike'a Taylora dwa lata temu. Taylor współpracował z zespołem NBA Boston Celtics i zwrócił uwagę na zawodnika rywali Celtics – Orlando Magic. Było to w czasie ligi letniej NBA. A.J. grał wówczas świetnie, rzucił 25 punktów i spodobał się Taylorowi, który wpisał jego nazwisko do swojego notesu, potem śledził jego występy już w Europie, aż wreszcie przyczynił się do tego, że Amerykanin otrzymał polskie obywatelstwo.

Przepisy FIBA są takie, że w reprezentacji może grać jeden naturalizowany zawodnik. Nasza kadra najbardziej potrzebuje rozgrywającego lub rzucającego obrońcy. A.J. może z powodzeniem grać na obu tych pozycjach. Sęk w tym, że nie ma z naszym krajem nic wspólnego. Nie mieszka nad Wisłą, nigdy nie grał w polskim klubie, nie ma polskiej żony ani przodków. Ale jak się okazuje, to nie przeszkoda. PZKosz potrzebuje sukcesu, trener Taylor widzi Amerykanina w składzie, inni kadrowicze też wreszcie chcą coś wygrać, a skoro sami nie dają rady – przyjmą pomoc z zewnątrz.

Wiara w Boga

Anthony Darrell Slaughter Jr ma 28 lat. Dorastał w niewielkim (15 tysięcy mieszkańców) Shelbyville w Kentucky, był tam gwiazdą liceum. Potem grał w NCAA na Uniwersytecie Zachodniego Kentucky. Jak każdy amerykański koszykarz liczył, że uda mu się kiedyś zagrać w NBA. Kiedy się nie powiodło (2010 rok), przyleciał do Europy. Grał we Włoszech, w Belgii i we Francji. Z roku na rok robił postępy, we francuskim Elan Chalon był wyróżniającym się zawodnikiem i podpisał kontrakt z Panathinaikosem Ateny. Po jednym sezonie w stolicy Grecji znowu zmienił otoczenie: niedawno związał się z tureckim klubem Banvit. W koszykówkę grają również dwie jego siostry.

Mniej zorientowanych kibiców należy uświadomić, że „nowy Polak" to nie jest zawodnik wybitnego kalibru, który o głowę przerasta Polaków prawdziwych i sam poprowadzi biało-czerwonych do zwycięstw. Oczywiście nie jest wykluczone, że zostanie gwiazdą mistrzostw Europy, należałoby mu tego życzyć, ale może lepiej nie mieć wielkich oczekiwań, żeby się nie rozczarować.

Niewątpliwie jest dobry w ofensywie, szybki, dobrze panuje nad piłką. Może rzucać z dystansu, może też dynamicznie wchodzić pod kosz, ściągać uwagę defensywy i podawać do nieobstawionych kolegów albo samemu kończyć akcje. Poza boiskiem jest raczej cichy, podobno wcale się nie denerwuje, deklaruje silną wiarę w Boga, którego stawia na pierwszym miejscu w hierarchii swoich wartości, a na drugim rodzinę. To przynajmniej zbliża go do Polski.

W koszykówce przyznawanie obywatelstwa w zamian za reprezentowanie kraju nikogo już nie dziwi. Czarnoskóry J.R. Holden, Amerykanin urodzony w Pittsburghu, zdobył punkty, które dały Rosji złoto na EuroBaskecie w 2007 roku w finale z faworyzowaną Hiszpanią, i to w jaskini lwa, w Madrycie.

Obywatelstwo nadał mu specjalnym dekretem sam Władimir Putin. Holden, który grał w klubie CSKA Moskwa, a wcześniej na Łotwie, dostał od rosyjskich działaczy propozycję gry w ich kadrze. Początkowo sądził, że to żart.

Tymczasem Rosjanie przystąpili do załatwiania formalności i Amerykanin został reprezentantem państwa uważanego kiedyś w jego ojczyźnie za imperium zła. Nic dziwnego, że jego przerażona mama, która zresztą wcześniej odradzała mu grę w koszykówkę, uważając to za niepoważne zajęcie, przede wszystkim zapytała go, czy zachował chociaż obywatelstwo amerykańskie (zachował).

Holden w rozmowie z ESPN tłumaczył, że nie czuje się zdrajcą, jako Rosjanin wyłącznie gra w koszykówkę, a podatki płaci w Stanach. Chyba mu wybaczono, bo potem zatrudnili go Detroit Pistons w roli łowcy talentów.

Lester „Bo" McCalebb, Amerykanin z Nowego Orleanu, opowiadał dziennikarzowi „New York Timesa", jak został reprezentantem Macedonii. Któregoś dnia odebrał telefon. Dzwonili działacze z tamtejszego związku i pytali, czy chciałby dla nich grać. McCalebb nie zadawał żadnych pytań, tylko odpowiedział, że tak, i nazajutrz poleciał do Skopje.

Jako Borche McCalebbovski został reprezentantem Macedonii. A sekretarz związku macedońskiej koszykówki tłumaczył: „Spodobał mu się kraj, polubiliśmy się, jest już w pełni Macedończykiem". Czy to nie proste? Opłaciło się wszystkim. Na ME w 2011 roku został liderem drużyny. Macedonia zajęła sensacyjne czwarte miejsce, a Borche został macedońskim bohaterem.

Lubin i Lubinas

Podobne przykłady można mnożyć, można też znaleźć je w bardziej odległej przeszłości. Pranas Lubinas, zwany dziadkiem litewskiej koszykówki, sportu narodowego na Litwie, to przecież Amerykanin Frank Lubin. Z tym że jednak sytuacja była tu inna – był to Amerykanin z litewskimi korzeniami. Co ciekawe: najpierw w barwach USA zdobył złoto igrzysk w 1936 roku w Berlinie, a potem poprowadził Litwę do mistrzostwa Europy w 1939 roku w Kownie.

Amerykański zawodnik Realu Madryt z lat 60. Clifford Luyk reprezentował barwy Hiszpanii. Do Madrytu trafił w 1962 roku, ściągnięty zza oceanu przez trenera Realu, i spędził tam 16 lat. Miał wielki udział w złotej erze madryckiego klubu. W nagrodę poślubił miss Hiszpanii. Cztery lata temu w kadrze Hiszpanii pojawił się Serge Ibaka, urodzony w Kongu zawodnik klubu NBA Oklahoma City Thunder.

Silni koszykarsko Hiszpanie postanowili skorzystać z jego usług w reprezentacji, przyznali mu obywatelstwo w 2011 roku. Opłaciło się – Hiszpanie z Ibaką w składzie obronili wywalczone dwa lata wcześniej mistrzostwo Europy.

Nasi Amerykanie

W koszykarskiej reprezentacji Polski w oficjalnych meczach grało pięciu naturalizowanych Amerykanów. A.J. nie zna ich historii, jak przyznał w „Przeglądzie Sportowym", a szkoda, bo to pouczająca lekcja.

Pierwszy był Joseph McNaull, który dostał paszport w 2000 roku. Był w Polsce już cztery lata, miał polską żonę. Wspominał, że kiedy przyjechał, w Stargardzie Szczecińskim trudno było znaleźć kogoś znającego angielski. W sumie nie było to złe dla koszykarza, bo szybko musiał się uczyć polskiego. Potem grał w Śląsku Wrocław u trenera Andreja Urlepa i zadebiutował w kadrze.

Zbawcą reprezentacji nie został, ale dobrze się zapisał we wspomnieniach polskich fanów kosza: mówił, że lubi pierogi i bigos, żenił się z polskimi kobietami (m.in. z byłą koszykarką Katarzyną Dydek), a kibice nazywali go Józkiem.

Pochodzący z Minnesoty Jeff Nordgaard został Polakiem w 2003 roku, po dwóch latach gry we Włocławku. Jego żona Alexis miała polskie korzenie – jej babcia urodziła się w Wilnie, potem wyjechała do Ameryki. Rok później mieliśmy kolejnego Polaka – Eric Elliott grał w Ostrowie Wielkopolskim i Warszawie, był już 35-letnim weteranem i sam mówił, że kadrze przyda się ktoś tak stary jak on. O Polakach wyrażał się bardzo ciepło, wcześniej parę lat spędził w Szwecji i twierdził, że bardziej ceni otwarte polskie usposobienie niż szwedzki dystans.

David Logan, urodzony w Chicago, miał korzenie indiańskie, a nie polskie, ale otrzymał obywatelstwo przed mistrzostwami Europy w 2009 roku. Grał w polskich klubach w Starogardzie Gdańskim, Zgorzelcu i Sopocie. Gdy otrzymywał obywatelstwo, mówił, że zna około 15 słów po polsku, ale zapewniał, że będzie się uczył. Wielu zarzucało mu jednak, że reprezentację potraktował wyłącznie jak trampolinę do klubowej kariery.

W 2010 roku polski paszport dostał Thomas Kelati. Od dwóch lat grał w Zgorzelcu, gdzie poznał żonę. Podobnie jak „Józek", również „Tomek" przypadł do gustu polskim kibicom. Nie gwiazdorzył, choć mógłby: kiedyś brał udział w treningach Los Angeles Lakers i grał jeden na jeden z Kobe Bryantem. W grze do dziesięciu zdobył dwa pierwsze punkty, ale potem rzucał już tylko gwiazdor NBA i skończyło się wynikiem 2:10. Jego ostatnim turniejem był kompletnie dla Polaków nieudany EuroBasket w Słowenii przed dwoma laty.

Paszport ułatwia pracę

Jak z tego widać, cała ta piątka miała coś wspólnego z Polską. Z czasem działacze stracili skrupuły. Najważniejszy jest wynik. Poza tym inni też korzystają z naturalizowanych graczy, którzy nie mają nic wspólnego z nową ojczyzną.

Ta praktyka, obecna w każdej chyba dyscyplinie sportu, w koszykówce stała się już normą. Amerykanie na ogół nie mają oporów przed naturalizacją. To dla nich dobry układ: europejski paszport ułatwia im pracę w Europie – nie obchodzą ich limity dla graczy spoza kontynentu obowiązujące w wielu ligach. Poza tym występy w reprezentacji to doskonała okazja, by się wypromować.

David Logan wywołał małą burzę, kiedy powiedział, że mógłby równie dobrze co dla Polski grać dla Afganistanu. Zostało to bardzo źle odebrane, ale w gruncie rzeczy prawdopodobnie powiedział to, co inni powiedzieć się boją. Lepiej przekonywać, że lubi się polskie jedzenie, że Polacy są mili, a Polska to piękny kraj.

Podobnie mówi A.J., choć na razie oglądał nasz kraj z perspektywy hoteli w Wałbrzychu i Warszawie. Wypada mu życzyć, żeby nie zmienił zdania, kiedy lepiej pozna Polskę. Oraz, naturalnie, by poprowadził Polaków do upragnionego, wyczekiwanego od 1997 roku sukcesu.

Koszykówka
Polski skaut Los Angeles Lakers: Nie mogę nikogo przegapić
Koszykówka
Ruszają play-offy NBA. Nikt nie chce na emeryturę
Koszykówka
Gwiazdy NBA w Polsce. Atrakcyjne losowanie reprezentacji Polski
Koszykówka
Eurobaskiet 2025. Mural w Katowicach czeka na medal
Koszykówka
Kiedy do gry wróci Jeremy Sochan? „Jestem coraz silniejszy”