Marcin Gortat: sam meczu nie wygram

Lider i kapitan reprezentacji Polski koszykarzy opowiada o atmosferze w kadrze przed zaczynającymi się w sobotę mistrzostwami Europy oraz o szansach naszej drużyny.

Aktualizacja: 02.09.2015 19:04 Publikacja: 02.09.2015 18:45

Marcin Gortat: sam meczu nie wygram

Foto: PAP/Bartłomiej Zborowski

Jaki jest wasz cel na turniej we Francji?

W każdym meczu chcemy zdobyć więcej punktów niż rywale. Spróbujemy wygrać wszystkie spotkania. Trener wprowadził nowy styl, którym nie gra się w Europie. Komunikacja jest wzorowana na tej z NBA i trzeba iść w tym kierunku, by odnosić sukcesy. Poza tym atmosfera od samego początku jest bardzo dobra i na pewno nie będzie żadnych kłopotów w trakcie mistrzostw. Najistotniejszy będzie pierwszy mecz z Bośnią i Hercegowiną.

Później zagramy z osłabioną Rosją, broniącą tytułu Francją, a następnie z Izraelem i Finlandią. To dobry układ spotkań?

Myślę, że tak. Z takim rywalami jak Francuzi lepiej zmierzyć się później, gdy będą trochę zmęczeni, co nie zmienia faktu, że będziemy musieli zagrać mecz życia, żeby ich pokonać. Zresztą, jeśli wcześniej odniesiemy dwa zwycięstwa, to może lepiej będzie spotkanie z Francją spisać na straty, dać szansę młodym i zachować siły oraz zdrowie na decydujące mecze. Tu chodzi o strategię. Potem, w fazie pucharowej, to już co innego. Czy będzie to Hiszpania czy Francja, trzeba walczyć na sto procent.

W 1/8 finału możemy trafić właśnie na Hiszpanię lub na inny zespół z grupy śmierci, w której są również Serbia, Włochy, Niemcy, Turcja i Islandia. Z kim chciałby pan się spotkać?

Nie ma znaczenia. Wyobraźcie sobie, że Dirk Nowitzki zjadł przed meczem małże i się zatruł, a Marcin Gortat doznał oparzeń trzeciego stopnia. Żaden z nich nie jest w stanie wystąpić i obie drużyny wyglądają już inaczej. Jedna kontuzja, jeden błysk formy któregoś gracza może zmienić wszystko.

Mówi pan, że może to być pańska ostatnia wielka impreza. Co by musiało się stać, żeby zmienił pan decyzję?

Jeżeli odniesiemy sukces i zapewnimy sobie udział w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk, to na pewno z reprezentacją się nie rozstanę. Podobnie, gdyby kolejny EuroBasket odbył się w Polsce. Oczywiście, pod warunkiem, że zdrowie na to pozwoli, a trener będzie chciał mnie w kadrze. Jestem spełnionym zawodnikiem. To, że zdobędę 20 czy 30 punktów i zbiorę 15 piłek, nic mi nie da, jeśli drużyna nie zwycięży. Reprezentuję swój kraj i to jest dla mnie najważniejsze. Są tacy gracze jak Francuz Boris Diaw, który zdobywa po kilka punktów, a ma medale i zarabia miliony. Zdaję sobie sprawę, że wszyscy na mnie patrzą jak na zbawcę, ale ja meczu sam nie wygram.

Trener Mike Taylor podkreśla, że udało mu się stworzyć zespół.

Bardzo dobrze mu to wyszło, ale dopiero mecze pokażą, jak ten monolit pracuje w bojowych warunkach. Z nikim nie będzie łatwo, bo na EuroBaskecie nie ma słabych ekip. Pięć spotkań w sześć dni to nawet dla mnie, zawodnika NBA, duży wysiłek. Nie jestem już nastolatkiem, po każdym meczu mam jakieś drobne problemy. Ale ambicja i adrenalina sprawią, że będę biegał jak 18-latek.

W klubie nie są raczej zachwyceni, że czeka pana taki ciężki turniej.

Nie mają wyjścia, to moja decyzja.

Jak układa się pana współpraca z nowym rozgrywającym A.J. Slaughterem?

Wcześniej kojarzyłem go tylko ze zdjęcia, ale zdążyliśmy się już trochę poznać. Byliśmy ze trzy razy w restauracji, wypiliśmy ze dwa drinki. Ze wszystkich graczy amerykańskich, jakich mieliśmy w reprezentacji, jest chyba najbardziej ułożony, cichy i koleżeński. Sympatyczny chłopak. Nie stwarza problemów, nie kopie pod nikim dołków. Trenujemy ze sobą dopiero od kilku tygodni, więc jasne jest, że nie rozumiemy się jeszcze tak dobrze jak z Łukaszem Koszarkiem, z którym gram od 11 – 12 lat. Ten zespół wygląda zupełnie inaczej niż jeszcze dwa lata temu. Nie ma przede wszystkim Maćka Lampego, to istotna zmiana. Wszyscy wiemy, jaki był poza parkietem, nie chcę w to już wnikać, ale Damian Kulig, Aaron Cel i Olek Czyż mają trudne zadanie, by go zastąpić.

Pracował pan już z różnymi trenerami. Jaki jest Mike Taylor?

Jest bardzo pozytywnie nastawiony do zawodników, szanuje ich, nie poniża, tylko motywuje. Dogadujemy się znakomicie. Był także bardzo spokojny do momentu, kiedy przegraliśmy kilka spotkań (śmiech) Wtedy wyszła z niego złość, ale cieszę się, że podczas ostatniego turnieju przed EuroBasketem pozabierał nam wszystkim grabki z piaskownicy, powiedział, że zabawa się skończyła, i wyjaśnił, czego od nas oczekuje.

Apelował pan do polskich kibiców, by wspierali was jak piłkarzy czy siatkarzy. Czujecie się niedoceniani?

Częściowo pewnie sami sobie na to zasłużyliśmy, częściowo może to wina federacji. Wiem, że przegrywamy mecze i nie prezentujemy najwyższego poziomu jak Hiszpania czy Francja, ale jest to smutne, że na nasze spotkania w Bydgoszczy przychodziło po 2 tys. kibiców, z czego połowę biletów rozdaliśmy sami. W Wałbrzychu było ich jeszcze mniej. Chcielibyśmy mieć takie wsparcie jak piłkarze. Kiedy remisowali czy przegrywali z różnymi śmiesznymi przeciwnikami, na stadionach i tak było po 40 tys. ludzi.

Może ten Eurobasket będzie przełomowy i przekonacie do siebie kibiców wynikami?

Zobaczymy.

Będziecie oglądać w piątek mecz Niemcy – Polska w eliminacjach Euro 2016?

Oczywiście, postaramy się obejrzeć. Byłoby pięknie wygrać, ale z remisu też będę zadowolony. Niech będzie 2:2, żeby były emocje. Mam nadzieję, że Robert (Lewandowski – przyp. red.) zdobędzie gola, nie ma to jak strzelić bramkę swojemu pracodawcy.

Koszykówka
Kiedy do gry wróci Jeremy Sochan? „Jestem coraz silniejszy”
Koszykówka
Prezes Polskiego Związku Koszykówki: Nie planuję rewolucji
Koszykówka
Wybory w USA. Czy LeBron James wie, że republikanie też kupują buty?
Koszykówka
Radosław Piesiewicz ma następcę. Zmiana władzy na czele PZKosz
Koszykówka
Jeremy Sochan zostaje w San Antonio Spurs. Ile zarobi reprezentant Polski?