W 1995 roku kanadyjską przygodę z NBA zaczynały dwa kluby: poza Raptors jeszcze Vancouver Grizzlies. W Vancouver koszykówki już nie ma, dziś Grizzlies (nazwa pozostała) urzędują w Memphis. Natomiast Raptors przez 20 lat, które upłynęły od tamtego czasu, radzili sobie różnie, raz lepiej, raz gorzej. W ostatnich latach - bardzo dobrze, z tym że tylko w sezonie zasadniczym. Wtedy wygrywali większość meczów, ale potem odpadali już w pierwszej rundzie play-off, przegrywając z niżej notowanymi rywalami.
Dlatego awans do finału Konferencji Wschodniej wywalczony w niedzielę wywołał w Kanadzie eksplozję radości. W pierwszej rundzie Raptors pokonali Indiana Pacers, w drugiej uporali się z Miami Heat. Były to wyniszczające, siedmiomeczowe batalie, w których kolejni zawodnicy walczyli z rywalami i kontuzjami. Raptors stracili litewskiego olbrzyma Jonasa Valanciunasa, ale świetnie zastąpił go olbrzym kongijski Bismack Biyombo, który szybko stał się ulubieńcem kibiców. Raptors nie pokazali pięknej gry, ale pokazali charakter, którego do tej pory im odmawiano.
„Forbes" wyliczył, że wartość Raptors wzrosła z około 200 milionów dolarów w 2003 roku do 980 milionów w 2016. Daje im to 14. pozycję na liście klubów NBA, czyli w środku stawki, ale ten przyrost robi wrażenie. Sukcesy Raptors sprawiają, że koszykówka w Kanadzie ma się coraz lepiej. W lutym w Toronto odbył się pierwszy w historii Mecz Gwiazd NBA poza USA. Raptors mają wiernych kibiców, co najlepiej widać w tzw. „Jurassic Park" (Raptors to po naszemu Dinozaury), czyli strefie fanów drużyny na jednym z miejskich placów. Koszykarskie ożywienie w Kanadzie przypomina, że koszykówkę wymyślił Kanadyjczyk James Naismith, choć trzeba też powiedzieć, że wieloetniczne Toronto nie jest typowym kanadyjskim miastem.
W finale Wschodu Raptors zmierzą się z Cleveland Cavaliers, drużyną LeBrona Jamesa, którego interesuje wyłącznie mistrzowski tytuł. Cavs w tegorocznym play-off jeszcze nie przegrali, prezentują się bardzo skutecznie i efektownie, w meczach z Atlantą trafiali rzuty za trzy jak natchnieni. Raptors są w tej rywalizacji skazywani na pożarcie, mają być kolejną przystawką dla faworytów. Nawet gdyby liderzy kanadyjskiej ekipy Kyle Lowry i DeMar DeRozan grali na swoim najwyższym poziomie (na razie grają bardzo nierówno) awans Toronto będzie sensacją.
Na Zachodzie jest jeszcze ciekawiej. W finale zgodnie z oczekiwaniami zameldowali się obrońcy mistrzowskiego tytułu Golden State Warriors, mimo że w kilku meczach nie grał lekko kontuzjowany Stephen Curry. Lider Warriors został wybrany MVP drugi raz z rzędu, tym razem jednogłośnie, co zdarzyło się po raz pierwszy w historii. To jest wydarzenie, ale innego kandydata nie było. Już pojawiły się pytania czy właśnie nie obcujemy z najlepszym koszykarzem wszech czasów, telewizja CNN pytała z kolei o najlepszego sportowca naszych czasów. Kandydatami, poza Currym, byli Lionel Messi, Serena Williams i Novak Djokovic.