Reklama

NBA: Kontratak imperium

Trzeci raz z rzędu o tytuł walczą Golden State Warriors i Cleveland Cavaliers.

Publikacja: 31.05.2017 19:53

LeBron James to główny atut Cleveland Cavaliers

LeBron James to główny atut Cleveland Cavaliers

Foto: AFP

Pierwszy mecz w nocy z czwartku na piątek. Gra się do czterech zwycięstw, więc czekają nas minimum cztery mecze, a maksimum siedem. Większość amerykańskich ekspertów (oraz bukmacherów) przewiduje, że górą będą Golden State Warriors, ale triumf zapewnią sobie dopiero w siódmym meczu (w ubiegłym roku przegrali decydujące spotkanie we własnej hali).

Obie ekipy przez fazę play-off przejechały niczym walec, Warriors nie przegrali ani razu (12-0), Cleveland Cavaliers potknęli się raz (12-1). Warriors odprawili z kwitkiem Portland Trail Blazers, a potem Utah Jazz. Te drużyny były skazane na pożarcie, ale rozgromienie San Antonio Spurs zrobiło wrażenie (fakt, że kluczowa dla losów rywalizacji była kontuzja już w pierwszym meczu lidera Spurs Kawhiego Leonarda).

Cavs rozprawili się z Indiana Pacers, Toronto Raptors i Boston Celtics. Przy okazji LeBron James pobił rekord punktów zdobytych w play-off, dystansując Michaela Jordana. Kiedyś podziwiał jego karierę, wybrał numer 23 na cześć Jordana, ale teraz ucieka od porównań. Podkreśla, że nie zależy mu tylko na punktach, i rzeczywiście, nie rzuca tak dużo, jak by mógł, poza tym zbiera, podaje, organizuje grę. Melduje się w finałach po raz ósmy w karierze i siódmy z rzędu, na razie ma na koncie trzy mistrzowskie pierścienie.

Warriors mieli lepszy bilans w sezonie zasadniczym (67 zwycięstw, 15 porażek), Cavaliers jakby na tym nie zależało (51-31). Co z tego wynika? Tylko tyle, a może aż tyle, że teraz przewagę własnego parkietu będą mieli Warriors, co oznacza, że dwa pierwsze mecze, które mogą ustawić przebieg rywalizacji, odbędą się w ich hali, w Oakland, podobnie jak ewentualny, rozstrzygający o wszystkim, siódmy mecz.

W 2015 roku, kiedy obie drużyny spotkały się w finałach po raz pierwszy, Cavs musieli sobie radzić bez czołowych zawodników. Rozgrywający Kyrie Irving (ostatnio zdobył sławę nie tylko w świecie koszykówki, ponieważ ogłosił, że ziemia jest płaska) oraz silny skrzydłowy Kevin Love zmagali się z kontuzjami. Wtedy LeBron wyczyniał cuda, ale sam nie był w stanie pokonać Warriors.

Reklama
Reklama

Rok temu Cavaliers mieli do dyspozycji wszystkie strzelby, ale po czterech meczach przegrywali już 1:3. W czwartym starciu leżący na parkiecie Draymond Green uderzył w czułe miejsce przechodzącego nad nim LeBrona. Zaiskrzyło na parkiecie i poza nim, zaczęła się wojna na słowa. Zmuszeni do gry bez zawieszonego Greena Warriors przegrali piąty mecz.

W szóstym nerwów na wodzy nie utrzymał gwiazdor numer jeden Warriors Stephen Curry. Na ogół spokojny, po odgwizdaniu mu szóstego przewinienia, wykluczającego z gry, wyjął ochraniacz na zęby i cisnął nim prosto w kibica Cavs. W siódmym, decydującym starciu górą znowu byli Cavaliers. Oliwy do ognia dolała Ayesha Curry, żona Stephena, blogerka kulinarna, pisząc na Twitterze, że finały były ustawione (na szczęście szybko się z tego wycofała).

Wkrótce po porażce Warriors postanowili się pocieszyć. Zakupili supergwiazdę – Kevina Duranta. Zwiększyli siłę ognia (Durant zdobywał średnio blisko 30 pkt w meczu, a przecież już wcześniej Golden State mieli najlepszy atak), ale tym samym przeszli na ciemną stronę mocy. Z drużyny cieszącej się sympatią kibiców nie tylko w północnej Kalifornii, która ciężką pracą i zespołową grą wdarła się na szczyt, a nawet zdaniem niektórych zrewolucjonizowała koszykówkę, zmienili się w imperium, klub bogaczy, wyciągający najlepszych zawodników z innych drużyn.

Motywacja Duranta była prosta: występuje w NBA dziesięć lat, a ciągle nie ma na koncie mistrzowskiego tytułu. Zdaniem hejterów, którzy natychmiast się nim zajęli – poszedł na łatwiznę, wybrał klub, który i bez niego bił się o mistrzostwo. Porzucił Oklahomę, choć jej kibice marzyli, że poprowadzi drużynę na szczyt. Dla niego porażka Warriors byłaby najbardziej bolesna.

A czy ktoś nie lubi Stephena Curry'ego? W Stanach niedawno wyszła książka, której autor Marcus Thompson twierdzi, że lider Warriors jest nielubiany przez wiele gwiazd NBA, na czele z LeBronem, z tego powodu, że zbyt szybko awansował do elity, niektórzy eksperci zaczęli go nawet porównywać z Jordanem. Curry dwukrotnie zdobywał tytuł najbardziej wartościowego zawodnika NBA (MVP), ale w finałach, nawet tych wygranych przez Warriors, zawodził. Za to LeBron błyszczał.

Nie tylko zawodnicy mają coś do udowodnienia. Głównym trenerem Warriors jest Steve Kerr, ale z powodu kłopotów z kręgosłupem na ławce zastępuje go asystent Mike Brown, były trener... Cavaliers, dwukrotnie przez nich zwolniony. Klub z Cleveland nadal wypłaca mu odszkodowanie za zerwany kontrakt! Cavs trenuje młody Tyronn Lue, który poprowadził ich do mistrzostwa w ubiegłym roku. Kto kogo przechytrzy i czym zaskoczy?

Reklama
Reklama
Koszykówka
Poker, mafia i gwiazdy NBA. Skandal, który może zatrząść imperium
Koszykówka
NBA reaguje na skandal hazardowy. Kibice zastanawiają się, czy liga jest uczciwa?
Koszykówka
Wróciła NBA. Czy to ostatni sezon LeBrona Jamesa
Koszykówka
NBA rusza po Europę. Nowe rozgrywki na horyzoncie
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Koszykówka
Turecki mur był nie do przebicia, Polacy odpadają z EuroBasketu
Materiał Promocyjny
Jak rozwiązać problem rosnącej góry ubrań
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama