Na jubileuszowy konkurs w mieście od lat kojarzonym z fińskim zapałem do sportów narciarskich przyszła garstka widzów, wśród których najbardziej aktywni byli Polacy. Jedynym wyraźnym znakiem, że konkurs jest szczególny, była mała bladoczerwona liczba 1000 wymalowana na środku zeskoku.
Wygrał Karl Geiger przed Stefanem Kraftem, żadna nowina dla tych, którzy śledzą rywalizację w PŚ. Dwa dni wcześniej było odwrotnie, lecz Niemiec wciąż potrafi twardo walczyć z Austriakiem, znów, jak w Rasnovie, podzielili się sukcesami. Pozostali (w piątek Daniel Andre Tande, w niedzielę Michael Hayboeck) walczą o trzecie miejsce na podium.
Z powodu silnych opadów śniegu i w trosce o jakość torów najazdowych organizatorzy nie rozegrali w niedzielę kwalifikacji, dopuścili do konkursu wszystkich zgłoszonych 59 skoczków. Wielkiego znaczenia to nie miało, dla słabszych, wśród których byli Klemens Murańka, Aleksander Zniszczoł i Paweł Wąsek, oznaczało tylko, że startowali w konkursie głównym, choć przesadnie na to nie zasłużyli.
Największa ze skoczni Salpausselkä, miejsce wielu pamiętnych polskich sukcesów, tym razem nie zostanie przez nas dobrze zapamiętana. Nawet Dawid Kubacki i Kamil Stoch skakali w kratkę. Trudno było uwierzyć, że ktoś włączy się do walki z liderem i wiceliderem PŚ, nie mówiąc o nawiązaniu do sukcesów Adama Małysza, który w 2001 roku wygrał w Sapporo konkurs nr 500, cztery lata później w Zakopanem – nr 600.
Cały zysk z długiego weekendu w Lahti to piąte miejsce Stocha w piątek, szóste Kubackiego tego samego dnia i szóste Piotra Żyły w niedzielę, kiedy jego dwaj koledzy wylądowali na początku drugiej dziesiątki. Nikt inny punktów pucharowych nie zdobył. Szóste miejsce Polski w sobotnim konkursie drużynowym (wygrali Niemcy, przed Słowenią i Austrią) trener Michal Doleżal określił jako porażkę.