Już pierwsze dwa tygodnie rywalizacji wskazywały, że w tym roku Giro będzie popisem jednego aktora, bo Kolumbijczyk błyszczał – ograł rywali i na szutrowych ścieżkach w Apeninach, gdy na poboczach zaległ śnieg, i podczas znaczonej deszczem wspinaczki pod przełęcz Gaiu.
Przeciwnicy marnieli w jego cieniu, a różnice rosły. Punktem zwrotnym mógł być podjazd pod Sega di Aia, gdzie Bernal został za plecami Portugalczyka Joao Almeidy i Brytyjczyka Simona Yatesa. Obaj wyprzedzili go także dwa dni później, ale Kolumbijczyk miał w klasyfikacji generalnej tak dużą przewagę, że choć cierpiał, to różowej koszulki już nie oddał.