Na rok przed igrzyskami w Vancouver jest jedną z gwiazd mistrzostw świata. Zdobyła złoty medal w biegu łączonym na 15 km i brązowy na 10 km stylem klasycznym. Tak jak 31 lat temu pierwszy i przez cały ten czas jedyny polski mistrz świata w biegach – Józef Łuszczek. Kowalczyk już skopiowała jego sukcesy, a przecież to jeszcze nie koniec. W sobotę pobiegnie 30 km, taki kobiecy maraton, i będzie jedną z faworytek.
Jej trener Aleksander Wierietielny i ona sama twierdzą wprawdzie, że na nic nie liczą, bo plan został już wykonany z nawiązką, ale to jest zasłona dymna. Tak wspaniałej formy, jaką prezentuje w Libercu nasza królowa śniegu, nie traci się przecież w kilka dni.
[srodtytul]Zjeżdżać każdy umie[/srodtytul]
– Jeśli wygram mistrzostwa Polski w Ustrzykach Dolnych, to pojadę do Zakopanego, do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, i będę już mniej myśleć o medycynie – mówiła w 1997 roku swojemu pierwszemu trenerowi Stanisławowi Mrowcy. Tytuł zdobyła i dotrzymała słowa, wyjechała pod Giewont. Kolejne sukcesy przyszły szybko. Pod okiem Ludwika Tokarza kolekcjonowała tytuły, wygrywając mistrzostwa Polski juniorek młodszych, później juniorek i seniorek. Nikt już wtedy nie miał wątpliwości, że w polskim narciarstwie biegowym pojawił się talent, jakiego nie było od czasów Łuszczka.
A pomyśleć, że w dzieciństwie nie umiała jeździć na nartach, choć do stoku miała z domu nie więcej niż 100 metrów. Już wtedy wyznawała jednak zasadę, że zjeżdżać z góry każdy umie. Sztuką jest wspinaczka. I trzeba przyznać, że nie miała w tym sobie równych. Wyprzedzała nawet chłopaków. Jej sława szybko rozniosła się po okolicy i dotarła do Mszany Dolnej, gdzie trener Mrowca próbował podtrzymać tradycję sławnej szkółki narciarstwa biegowego Maraton. Pracował tam razem z bratem Januszem, nauczycielem szkoły podstawowej i gimnazjum w Niedźwiedziu, oraz Krzysztofem Jaroszem, nauczycielem z Mszany Dolnej.