Już sobotni sprint był dla najlepszego Polaka drogą przez mękę. Jak napisał na swej stronie internetowej: żołądek bolał, spać się nie dało, ale ambicja kazała biec.
Sikora walczył nie tylko o swoje punkty pucharowe (od tego sezonu w klasyfikacji liczy się każdy bieg – do tej pory odrzucano kilka najgorszych wyników), lecz także o to, by od stycznia w PŚ Polska mogła wystawiać jeszcze kogoś poza nim. Raz spudłował, zajął w sprincie 30. miejsce i zdobył prawo walki w niedzielnym biegu pościgowym, lecz to było wszystko, co mógł zrobić w Szwecji. Żołądkowe sensacje, wywołane przez zakażenie wody w okolicach Oestersund, na pewno ominęły Norwegów. Sprint wygrał Emil Hegle Svendsen, ale tylko dlatego, że Ole Einar Bjorndalen widowiskowo upadł na ostatnim zjeździe przed metą.
Walka księcia z królem biatlonu trwała także w biegu pościgowym. Do ostatniego strzelania obaj Norwegowie byli nierozłączni, dopiero ostatnie strzały zadecydowały, że Svendsen miał rundę karną więcej i stracił szansę na zwycięstwo. Bjorndalen wygrał zawody PŚ 93. raz. W sportach zimowych lepszego nie ma. Teraz pytanie brzmi: kiedy złamie granicę 100 zwycięstw.
W biegach kobiecych gwiazdą weekendu została Finka Kaisa Mäkäräinen, najlepsza w sprincie i biegu pościgowym, ale Szwedki były blisko. Polki na razie nie błyszczą, ale dwa razy sięgnęły po 14. miejsca (Agnieszka Cyl i Paulina Bobak), czwórka zdobyła punkty. Ich siła tkwi w drużynie.
Następne zawody zaczynają się od piątku w Hochfilzen. W programie są sprinty, biegi pościgowe i sztafety.