[i]Korespondencja z Zakopanego [/i]
Takie scenariusze piszą tylko w Hollywood. Dla starych mistrzów – smutne, dla młodych – budujące i trochę szalone. Dzień, w którym sportowa Polska wstrzymała dech ze strachu o Małysza, był też dniem pierwszego wielkiego zwycięstwa 23-letniego chłopaka z Zębu. Stoch zostawił za sobą największe gwiazdy skoków, wytrzymał napięcie, skacząc w finałowej serii jako ostatni, poleciał 128 m, choć wiatr dmuchał mu delikatnie w plecy. [wyimek][b][link=http://www.rp.pl/artykul/598787.html] Kamil Stoch opowiada o konkursie w Zakopanem[/link][/b][/wyimek]
Kiedy w pierwszej kolejce Małysz szykował się do skoku, liderem był Stoch, który wyprzedzał Norwega Toma Hilde i Austriaka Martina Kocha. Skok Małysza był krótszy o 3 metry, lot też nie wyglądał spokojnie, ale to, co najgorsze, miało dopiero nastąpić. Po lądowaniu odjechała lewa narta, prawa noga nie wytrzymała przeciążenia i czterokrotny mistrz świata upadł na zeskok. Upadek wyglądał fatalnie, bo nie wypięły się narty, zresztą, jak się później okazało, jedna z nich uderzyła w lewe kolano Małysza. Zapadła cisza i trwała dobrych kilkanaście sekund. Kiedy mistrz wreszcie wstał, rozległy się brawa, ale po chwili znów było cicho, gdy wywożono go ze skoczni toboganem.
[srodtytul]Nie jest źle [/srodtytul]
Na szczęście żadnych poważnych uszkodzeń lewego stawu kolanowego, kontuzjowanego już na początku sezonu w Lillehammer, nie ma, co potwierdził lekarz kadry skoczków Aleksander Winiarski. Małysz o własnych siłach poszedł do pawilonu dla zawodników, a stamtąd pojechał do szpitala, gdzie przeszedł szczegółowe badania.