Tu się kiedyś odrodził Adam Małysz. Dziesięć lat minęło, z ucha zniknął kolczyk, tu i ówdzie przybyło kilogramów, kombinezon do skoków musiał ustąpić rajdowemu. Ale rekordy ustanowione wtedy na obydwu skoczniach w Predazzo pozostały, błysk w oku też.
Adam przyjechał wtedy na mistrzostwa świata bez choćby jednego zwycięstwa w Pucharze Świata, jak teraz Kamil Stoch. A na dużej skoczni, bo to na niej rozpoczynały się mistrzostwa, od pierwszego treningu zaczął odlatywać. Jak teraz Stoch. W dniu konkursu wiało z tyłu, tak jak ma wiać dziś. W drodze na belkę powtórzył swoją stałą formułkę: „Luźne kolanka, klatka daleko, dojazd" i tak dalej. A potem skoczył po złoty medal. – Gdy wygrałem na dużej skoczni, wiedziałem, że na średniej zrobię to samo. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale było dla mnie jasne, że musi być złoto – wspomina Małysz. Jest w Predazzo od wtorku, wprowadził się do hotelu Montanara, gdzie mieszkają nasi skoczkowie. Miał propozycję, by komentować dzisiejszy konkurs w Eurosporcie, ale zgodził się tylko być ekspertem pod skocznią. Chce poczuć atmosferę, być przy kadrze, może coś podpowiedzieć. Przypomnieć sobie, jak to smakowało w 2003 roku.
Przed nim podwójnymi mistrzami świata zostawało tylko trzech skoczków, po nim już nikt. Dziś taką szansę będzie miał Anders Bardal, zwycięzca ze średniej skoczni. Ale jeszcze nigdy mu się nie udało wygrać dwóch z rzędu indywidualnych konkursów. A rywale bardzo chcą rewanżu. Gregor Schlierenzauer za kolejne przegrane złoto w chwili najważniejszej próby. Stoch za drugi skok, po którym spadł w sobotę z drugiego miejsca na ósme. Thomas Morgenstern – za cały sezon, w którym po świetnym początku zatonął, a teraz wraca do dalekich skoków. Małysz to właśnie jego, a nie Schlierenzauera, wymienia jako głównego kandydata do zwycięstwa, obok Bardala i Stocha.
Gdy Adam leciał po mistrzostwo świata, Stoch miał niespełna 16 lat. Niedługo później znalazł się w kadrze, w 2004 już debiutował w Pucharze Świata. Minął kolejny rok i pierwszy raz był w konkursie PŚ wyżej od Małysza – 7. w szalonych zawodach w Pragelato, w lutym 2005. Ale na pierwsze pucharowe podium czekał aż do 2011. Do ostatniej zimy w karierze Małysza, konkursu w Zakopanem, w którym Adam upadł przy lądowaniu w świeżym śniegu, a Kamil wygrał. Zdążyli jeszcze stanąć razem na podium, w Planicy: Stoch pierwszy, Małysz trzeci. A potem Kamil został sam. – Adam był kiedyś dla niego parasolem, pod którym mógł się schronić przed presją. A potem on stał się parasolem dla nas – opisuje Maciej Kot.