XXII zimowe igrzyska zaczynają się w cieniu obaw przed atakami terroryzmu. Są przepłacone, mamy wątpliwości polityczne, społeczne i prawne. Przychodzi jednak moment, gdy na areny wychodzą sportowcy i okazuje się na szczęście, że opowieść o nich zwykle jest najważniejsza.
Igrzyska zimowe w czarnomorskich subtropikach, jak się je nazywa, to sam w sobie dobry powód, by nie patrzeć na nie obojętnie. Rosja to przecież od lat nieprzewidywalny kraj paradoksów, piękna i brzydoty, okrucieństwa i estetycznych wzruszeń, siły i słabości.
Igrzyska wymyślone przez prezydenta Władimira Putina, krytykowane z wielu powodów, pozostają jednak przede wszystkim wydarzeniem sportowym, pierwszym tej rangi w Rosji od czasów rozpadu Związku Radzieckiego i zbojkotowanej przez wiele krajów olimpiady moskiewskiej w 1980 roku.
Dlaczego warto na nie patrzeć? Powodów można znaleźć wiele, lecz zawsze wśród najważniejszych argumentów jest ten podstawowy – wielki sport wywołuje huśtawki emocji w skali, która wydaje się nie mieć ograniczeń.
Łyżwiarska para taneczna Jane Torvill i Christopher Dean złamała w Sarajewie zasady i tańcząc w natchnieniu „Bolero" Ravela, zachwyciła świat (i oszołomionych sędziów też). Hermann Maier po przerażającym upadku na trasie zjazdu w Nagano wrócił i zdobył złote medale w supergigancie i slalomie gigancie. „Cud na lodzie" – mecz hokejowy drużyn USA i ZSRR w Lake Placid stał się synonimem amerykańskiego zwycięstwa w zimnej wojnie. Włączony do ekipy w ostatniej chwili Wojciech Fortuna zdobył w Sapporo złoto na dużej skoczni i stał się bohaterem z dalekiego kraju, który potem przegrał kawał życia. Czwórka bobslejowa z Jamajki przeszła w Calgary do historii tej dyscypliny, a potem do kronik kinematografii...