Nie było więc tak źle, jak zanosiło się na początku mistrzostw, kiedy Kamil Stoch w kwalifikacjach do konkursu indywidualnego oddał jeden z najgorszych skoków ze wszystkich uczestników (134,5 m) i odpadł z kretesem. Dwukrotny mistrz olimpijski, choć załamany, nie poddał się, został w Austrii, potrenował i od piątku na mamucie w Tauplitz/Bad Mitterndorf zaczął skakać regularnie powyżej 200 m.
W sobotę na treningu zaliczył 208 m, w niedzielę w serii próbnej przed drużynówką nawet 214 m. Podczas oficjalnych zawodów jako jedyny z Polaków dwukrotnie przekroczył granicę przyzwoitości na mamucie, najpierw skacząc na odległość 207 m, a potem 202,5 m. Gdyby liczyć wyniki indywidualnie, Stoch byłby 11. Jego dobra postawa nie wystarczyła, by zespół, w którym skakali także Klemens Murańka, Dawid Kubacki i Stefan Hula, powalczył o medal. Nieźle to wyglądało tylko po dwóch pierwszych skokach – Stocha i Murańki (203 m). Zajmowaliśmy wtedy trzecią pozycję za Norwegami i Austriakami. Potem niestety fatalnie zaprezentował się Kubacki (tylko 166 m) i tylko nieco lepiej Hula (191,5 m). Najrówniej skakali Norwegowie (Fannemel, Gangnes, Tande, Forfang), którzy aż o 110,4 pkt wyprzedzili Niemców. Gospodarze z Austrii byli dopiero na trzeciej pozycji, a niespodziewanie tuż poza podium znaleźli się Słoweńcy. Geniusz Prevca, który oddał dwa najdłuższe i najlepiej oceniane skoki w konkursie drużynowym (228 i 238 m), nie wystarczył. Zawiódł przede wszystkim Jurij Tepes, nieco mniej Robert Kranjec.