Informacja o zamknięciu granic dla fanów jest nieoficjalna, ale przekazała je dobrze zorientowana w kręgach rządowych agencja Kyodo News. Klamka zapadła i teraz japońskie władze muszą tylko formalnie uzgodnić ją z Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim (MKOl). Zgodnego komunikatu możemy się spodziewać przed końcem marca.
Niewykluczone, że władze MKOl będą się jeszcze targować. „Asahi Shimbun" donosi, że działacze z Lozanny chcieliby uchylić granice dla gości związanych z oficjalnymi sponsorami imprezy.
Dziś – według sondażu „Yomiuri" – ponad trzy czwarte Japończyków nie chce podczas igrzysk kibiców z zagranicy. Połowa uważa wręcz, że impreza powinna się odbyć przy zamkniętych trybunach. Sondaże są dla japońskich władz ważne, bo jesienią zaplanowano wybory parlamentarne. Prawdopodobnie także dlatego organizatorzy niechętnie mówią o rosnących kosztach.
Japończycy oficjalnie wydali na igrzyska 7,5 mld dol., a nieoficjalnie – według Narodowej Rady Audytu – nawet trzy razy tyle. To obliczenia sprzed półtora roku i nie obejmują przełożenia imprezy. Brak zagranicznych kibiców to nie tylko utrata spodziewanych zysków z turystyki, ale także konieczność zwrotu 900 tys. biletów.
Rok koronawirusa przyniósł w Japonii ponad 440 tys. zakażeń i blisko 8,5 tys. zgonów. Na tle Europy to niewiele, a mówimy w dodatku o kraju, gdzie na 1 tys. mieszkańców przypada 13 łóżek szpitalnych, czyli najwięcej wśród krajów OECD. Japończycy cierpią jednak jednocześnie na deficyt specjalistów od chorób zakaźnych oraz miejsc na oddziałach intensywnej terapii.