Łukasz Majchrzyk: Trochę zaskoczył pan decyzją o zakończeniu kariery. Nie za wcześnie?
Konrad Niedźwiedzki: Przeprowadziłem ze sobą szczerą rozmowę przed sezonem i powiedziałem sobie, że jeżeli nie będzie sukcesu na igrzyskach, to nie ma podstaw, żeby kontynuować karierę. W Pucharze Świata zebrałem najwięcej punktów z Polaków, na mistrzostwach świata też zajmowałem najwyższe miejsca, ale igrzyska poszły bardzo słabo. Niełatwo powiedzieć, czemu to tak się stało? Pracowałem bardzo ciężko i miałem nadzieje na dobry występ. Trudno spodziewać się, że za cztery lata będzie inaczej. Trzeba ruszyć z życiem do przodu. Za cztery lata powrót byłby jeszcze cięższy. Patrzę na konkurencję i widzę, że gdy miałem 20 lat, to byłem taki, jak dzisiaj młodzi zawodnicy startujący w Pucharach Świata. Wchodzi nowa generacja świetnych zawodników. O dobry wynik za cztery lata byłoby jeszcze trudniej.
Podczas MŚ pożegnała pana holenderska publiczność. To był najlepszy moment na ogłoszenie decyzji?
Zastanawiałem się jeszcze nad występem w Pucharze Świata w Mińsku, ale tam nie byłoby tak uroczystej oprawy. Chciałem zakończyć wspomnieniami z Holandii i pożegnaniem przy 25 tysiącach ludzi na trybunach. W Amsterdamie bardzo chciałem wejść na podium chociaż na jednym dystansie, pojechać w finale. To drugie się nie udało bo forma na to nie pozwoliła, ale odczucia gdy stałem na podium 500 m były nie do opisania. Ciężko było utrzymać emocje na wodzy. Podczas wyścigów 1500 m organizatorzy ogłosili, że to mój pożegnalny występ. Trenowałem w Holandii przez kilka lat. Publiczność holenderska mnie zna, dlatego dostałem tak wielkie owacje i gorące brawa.
Nie kusiło, żeby coś zmienić w przygotowaniach i ruszyć raz jeszcze?