Jak nerwy gubiły Ikara

Gregor Schlierenzauer wygrywa z niezrównaną lekkością, ale nie wtedy, gdy zwycięstwo liczy się najbardziej

Publikacja: 11.01.2010 01:12

Gregor Schlierenzauer gratuluje Andreasowi Koflerowi wygranej w Turnieju Czterech Skoczni

Gregor Schlierenzauer gratuluje Andreasowi Koflerowi wygranej w Turnieju Czterech Skoczni

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Loty na mamucie Kulm są w pierwszy weekend po Turnieju Czterech Skoczni i tam austriacki zwycięzca turnieju odbiera hołd. Na żaden inny konkurs w Austrii nie przychodzi więcej kibiców, Kulm to była w sobotę i niedzielę stolica królestwa skoków, które w ostatnich latach daleko uciekło reszcie świata.

Austriackie królestwo zdobywa seriami złote medale, czasami nie dopuszcza nikogo do podium Pucharu Świata, bohaterów ze skoczni dopieszcza pieniędzmi i sławą. Ma w swojej drużynie geniusza skoków, Gregora Schlierenzauera. Chłopaka nazywanego Ikarem, Lekkoduchem, tego który ma pobić wszelkie rekordy skoków. Wygrywa co trzeci konkurs w którym startuje, kilka dni temu skończył 20 lat, a już ma w PŚ 29 zwycięstw, więcej niż jakikolwiek austriacki skoczek. Wszyscy są pewni, że przebije osiągnięcia Mattiego Nykaenena, Janne Ahonena, Adama Małysza. Jest tylko jeden szczegół: wspomniana trójka wygrywała również największe zawody. Schlierenzauer na razie kolekcjonuje zwycięstwa pucharowe. Te w wielkich imprezach (jedyny wyjątek to mistrzostwo świata w lotach, tam zdobył jedyne indywidualne złoto wśród seniorów) mu uciekają. W tym roku hołd w Kulm znów był nie dla niego.

[b]Wyskok z cienia [/b]

W 2009 zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni i jeden ze złotych medali MŚ w Libercu zabrał Schlierenzauerowi Wolfgang Loitzl, najmniej doceniany z austriackiej kadry. W tym roku z cienia Gregora wyskoczył Andreas Kofler, który w karierze wygrał tylko dwa konkursy: pierwszy cztery lata temu, drugi na początku ostatniego turnieju. Uciekł Schlierenzauerowi w Oberstdorfie i już nie dał się dogonić. Młodego geniusza znów zawiodły nerwy.

Kofler to jedyny skoczek, który każdy konkurs obecnego sezonu kończył w czołowej dziesiątce. Jest trzeci w Pucharze Świata, tuż za Schlierenzauerem. I jako jedyny z Austriaków może czekać na igrzyska w Vancouver ze spokojem. On już zrobił swoje, to inni będą pod presją. Pod największą jak zwykle Gregor, który już się przekonał, że co innego zachwycać jako cudowne dziecko, a co innego wygrywać na żądanie. Coraz częściej zdarza mu się głośno krytykować jury, za to że dobrało zły rozbieg, niektórych drażnią jego gesty po zwycięstwach i porażkach. Kofler, zawsze uśmiechnięty, jest bardzo lubiany. Ale może łatwiej lubić kogoś, kto tak rzadko wygrywa.

[b]Szybka eksplozja [/b]

Obaj urodzili się w Innsbrucku, trenują w jednym klubie, zaczynali u tego samego trenera Markusa Maurbergera, uczyli się w gimnazjum sportowym w Stams. Schlierenzauer skończył je pół roku temu, Kofler jest sześć lat starszy. Gregor pochodzi ze sportowej rodziny. Ojciec Paul był mistrzem Austrii juniorów w slalomie gigancie, matka Angelika niezłą tenisistką. Największą karierę zrobił jednak brat matki, Marcus Prock, światowej klasy saneczkarz. Jest łudząco podobny do Gregora, chodzi za nim krok w krok w swojej niebieskiej czapeczce i narciarskich spodniach w takim samym kolorze. Wielu bierze go za ojca Schlierenzauera. To on dba o interesy Gregora.

Nawet Prock nie przypuszczał, że niewiarygodny talent Schlierenzauera eksploduje tak szybko. - Uważnie obserwowałem jego rywalizację z Mario Innauerem (syn Toniego, jednego z najwybitniejszych austriackich skoczków, dziś dyrektora sportowego związku - j.p.) w początkach ich kariery. Mario w pewnym momencie nie wytrzymał tego szalonego tempa, Gregor mu odskoczył - wspomina wujek.

W lutym 2006 roku Schlierenzauer został mistrzem świata juniorów w Kranju, w marcu debiutował w Pucharze Świata w Oslo. Pierwsze zawody wygrał dziewięć miesięcy później w Lillehammer, jako niespełna siedemnastolatek. W 2008/2009 wygrał Puchar Świata z największą liczbą punktów w historii, wcześniej został mistrzem świata w lotach choć był to jego debiut na mamucie. Ale z MŚ w Libercu odjechał z tylko jednym indywidualnym medalem, srebrnym na normalnej skoczni. - On ma wszystko czego potrzebuje sportowiec, by wygrywać - twierdzi Marcus Prock. - A że czasami zachowuje się zbyt impulsywnie, choć ja tak nie uważam, to już inna sprawa. To bardzo wrażliwy chłopak - tłumaczy Gregora Markus Prock.

[b]Pojedynek z Małyszem [/b]

Kofler nigdy nie poznał, jakie to uczucie, gdy wszystko przychodzi bez trudu. Każdy sukces musiał wyczekać i wypracować. Debiutował w PŚ w 1993 roku, ale pierwsze zwycięstwo odniósł dopiero 4 lutego 2006 roku w Willingen. W tym samym miesiącu stanął na podium w Pragelato, odbierając srebrny medal olimpijski za konkurs na dużej skoczni. Przegrał zaledwie o 0,1 punktu ze swoim kolegą Thomasem Morgensternem. Dwa dni później cieszyli się już razem po zwycięstwie w turnieju drużynowym. Ostatnie lata nie były jednak już tak bogate. Dwa lata temu Kofler rozbił się w Oberstdorfie, znalazł się w szpitalu, ale na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Ze sportowego kryzysu podniósł się jednak dopiero w obecnym sezonie.

- Zobaczyłem go po raz pierwszy w latem 2002 roku w Stams - mówi o Koflerze Apoloniusz Tajner, wtedy trener kadry polskich skoczków, dziś prezes Polskiego Związku Narciarskiego. - To był czas wielkiego Małysza, który nie miał sobie równych. Trenowaliśmy na igielicie, Adam skakał z bardzo niskiego rozbiegu, tzw. jedynki), inni nasi chłopcy z trójki. Wtedy przyszło takich dwóch smyków z gimnazjum. Jednego znałem, to był Manuel Fettner, drugiego nie, ale od razu zwróciłem na niego uwagę - opowiada „Rz" Tajner. - Od razu podjęli walkę z Adamem. Jak Małysz skakał z jedynki, to oni z zera. Poddali się dopiero, gdy przyszło skakać z najniższej belki na tym obiekcie, minus trzy. Tym drugim był właśnie Kofler, już wtedy miał charakter wojownika. Choć gdy kilka lat później zobaczyłem Schlierenzauera nie miałem wątpliwości, że ten to dopiero ma talent.

Mało kto wie, że z ostatniego kryzysu wyciągnął Koflera pierwszy trener Markus Maurbergera. Zaczynali od zera, jak przed laty, na małej 40-metrowej skoczni w Natters, dziesięć minut jazdy od Innsbrucku. Srebrny medalista olimpijski rodził się jako skoczek na nowo, ucząc się razem z ośmioletnimi dziećmi. Dojrzał jako sportowiec, i człowiek. Wyprowadził się z domu rodziców do własnego mieszkania, słuchał gdy Maurberger mówił mu, że spokój działa w skokach cuda, nie trzeba ciągle ze wszystkimi walczyć. Dziś odmieniony Kofler pokazuje Schlierenzauerowi, że nawet geniusz może mieć obok siebie ludzi, od których warto się czegoś nauczyć.

pływanie
Bartosz Kizierowski trenerem reprezentacji Polski
Materiał Promocyjny
Jaką Vitarą na różne tereny? Przewodnik po możliwościach Suzuki
Inne sporty
Mistrzostwa Europy. Damian Żurek i Kaja Ziomek-Nogal blisko podium
Szachy
Sukces polskiego arcymistrza. Jan-Krzysztof Duda z medalem mistrzostw świata
Inne sporty
Polak płynie do USA. Ksawery Masiuk będzie trenował ze szkoleniowcem legend
Materiał Promocyjny
Warta oferuje spersonalizowaną terapię onkologiczną
Inne sporty
Czy to najlepszy sportowiec 2024 roku? Dokonał rzeczy wyjątkowych
Materiał Promocyjny
Psychologia natychmiastowej gratyfikacji w erze cyfrowej