Justyna jest przeziębiona, ma zapewnioną wygraną we wszystkich klasyfikacjach Pucharu Świata, ale rezygnacji ze startów w Szwecji nie brała pod uwagę. Finał jest rozgrywany jak Tour de Ski: kto ominie jeden etap, nie może startować w następnych. A pojechać do Falun tylko po kule, bez biegania, to nie w jej stylu.
– Już zawody w Holmenkollen w ostatni weekend potraktowałam jak zabawę. W Sztokholmie i Falun, na ostatniej prostej sezonu, chcę się bawić jeszcze lepiej. Benefis? Możemy tak to nazwać – mówi „Rz” mistrzyni olimpijska.
[wyimek]W Norwegii przyjęli mnie miło, w Szwecji tym bardziej - Justyna Kowalczyk dla „Rz”[/wyimek]
Szwecja to świetne miejsce na bawienie się biegami, bo tu kochają ten sport, znają się na nim i doceniają Justynę. Rok temu w Falun Polka była witana jak gwiazda. Kryształowe Kule – wtedy dwie, wielką za klasyfikację generalną i mniejszą za dystanse – wręczał jej król Karol Gustaw.
– Nie pytałam, czy król będzie w Falun w tym roku, ale wydaje mi się to oczywiste, biegi to tutaj pierwszorzędna sprawa. Media opisują ostatnie wydarzenia tak, jakbym była na jakiejś wojnie ze Skandynawią, ale to nieprawda. Afera z Marit Bjoergen jest rozdmuchana. Czasami coś zaiskrzy, bo jesteśmy normalnymi dziewczynami, ale jesteśmy też sportowcami i gratulujemy sobie sukcesów. W Norwegii przyjęto mnie teraz bardzo miło, w Szwecji tym bardziej. Te zawody dobrze mi się kojarzą, w nich rok temu dogoniłam Petrę Majdić, pierwszy raz w karierze zostałam liderką PŚ. Szwecja dała mi wtedy kulki, lubię ją. Poza tym finał jest tak rozgrywany, że nie ma nudy – tłumaczy.