Pod wiadomym aniołem

Nie ma drugiego miejsca w Pucharze Świata, w którym byłoby tak gęsto od skojarzeń i wspomnień

Publikacja: 09.01.2013 20:46

Pod wiadomym aniołem

Foto: ROL

Paweł Wilkowicz z Wisły

Nigdzie indziej zawodnicy nie startują na skoczni imienia kolegi, z którym niedawno rywalizowali, ale nie jest to patron nachalny. Wręcz przeciwnie. Poza plakatem, z którego w centrum miasta zachęca do odwiedzenia galerii ze swoimi trofeami, Adam Małysz raczej stara się nie rzucać w oczy.

Żałował, że przez Dakar ominie go pierwszy konkurs u niego w Wiśle, że akurat gdy oni będą skakać, on będzie wjeżdżał do Chile. Ale może i tak lepiej wyszło. Byłby tu jak miś na Krupówkach, a tego nie znosi.

Samochód rajdowy i Dakar to był sposób, żeby uświetnianie, wspominanie i ściskanie rąk odłożyć na później. Nikomu nie musi przypominać, że bez niego nie byłoby nowej Wisły-Malinki, ani powodu, by Zakopane dzieliło się polskimi konkursami Pucharu Świata z innym miastem.

Nasze Macondo

Miała Wisła szczęście, że trafili jej się w tym samym czasie i Małysz i Jerzy Pilch, który swoje miasto opisuje jak marquezowskie Macondo, gdzie się zdarzają rzeczy magiczne. Tak małe, że wszyscy się tu znają i wszystko o sobie wiedzą, ale wystarczająco duże, żeby pomieścić te legendy, i mniejsze a także większe skocznie.

Ci, którzy przyjeżdżają do Wisły powspominać, znają szlak. Idą do wspomnianej galerii z medalami, pucharami i nartami przy rondzie w centrum. Do Domu Zdrojowego, gdzie w holu na dole od lat stoi potężny Małysz z białej czekolady. Odzyskał już ucho, stracone kiedyś w niewyjaśnionych okolicznościach. Cukiernicy dosztukowali, ale od tamtej pory czekoladowy Adam jest zamknięty w szklanej gablocie.

Paweł Wilkowicz: Dziś historyczny Puchar Świata w Wiśle

Na wprost Domu Zdrojowego, po drugiej stronie szosy, są trzy małe skocznie Wisła-Centrum, te na których zaczynał. Nie miały tyle szczęścia co Wisła-Malinka. Czekają na remont, podobnie jak te większe, w Łabajowie, na które w chwilach kryzysu Adam uciekał z wujkiem, Janem Szturcem, by sobie przypomnieć sposób na dalekie loty.

„U Bociana„ jak dawniej

Łabajów, za pocztówkowym wiaduktem, dzięki któremu w międzywojniu do Wisły dotarła kolej, to małyszowa strona miasta. Kto jedzie stamtąd do centrum ulicą Kopydło, minie po lewej stronie słynny bar „U Bociana”, a kilkaset metrów dalej po prawej dom Adama.

Ten nowy, schowany na górze, do którego prowadzi ostry podjazd, zagrodzony bramą, z dużym ogrodem, którego już nie mogą rozdeptywać nieproszeni goście. W poprzednim domu nie dało się wytrzymać, od kiedy deweloper zbudował naprzeciwko apartamentowiec z widokiem na okna i ogród Małysza jako atrakcją.

Bar „U Bociana” rozrósł się od czasów, gdy najeżdżały go ekipy telewizyjne, ale jakby nic się nie zmieniło. Kilku stałych bywalców dyskutuje przy piwie o wiślańskich sprawach i o wieczornych skokach.

Jan Małysz, ojciec Adama, rozsuwa kurtkę i pokazuje zaproszenia na konkurs. Potem to samo robią wszyscy przy barze, jak na komendę. Na ścianach trudno znaleźć miejsce na kolejne pamiątki: wiszą tu stare narty Adama, zdjęcia, plakaty, flagi, wszystkie z jego podpisami. Na jednym z obrazów Małysz jako król, w koronie i z berłem. A naprzeciw jedna z niewielu pamiątek z drugiej kariery: plakat - kalendarz z Adamem przy rajdówce.

Do Malinki dojeżdża się drogą na Szczyrk. Trzeba minąć zjazd do prezydenckiego zamku na Zadnim Groniu, postawionego dla Ignacego Mościckiego, wyremontowanego przez Aleksandra Kwaśniewskiego.

Skocznia jest piękna, choć niepozorna. Wciśnięta między zbocze, z przeciwstokiem na którym są trybuny i wysoki budynek klubowy. Jest tu kameralnie, bez zakopiańskich szaleństw, bez rozkrzyczanego marszu Krupówkami.

Miejscowi trochę narzekają, że im przypadł konkurs w środku tygodnia, a Zakopane ma dla siebie weekend. Ale wiele innych skoczni na świecie czeka w kolejce i wzięłoby chętnie konkurs choćby i w środę.

Kilkaset metrów od skoczni, na parkingu hotelu Geovita, stanął austriacki dom na kółkach. Słynna czarna setra, z napisem „Die Adler kommen” – Orły przybywają – i tymi samymi od lat twarzami patrzącymi z wielkiego zdjęcia na boku autobusu: Andreas Kofler, Wolfgang Loitzl, Alexander Pointner, Gregor Schlierenzauer, Martin Koch.

Przyjechali też złodzieje

Wisła debiutuje w Pucharze Świata, ale Austriacy już tu wcześniej bywali, choć nie tym autobusem. Heinz Kuttin przywoził do Wisły Thomasa Morgensterna i Martina Kocha, których trenuje w klubie z Villach. Schlierenzauer miał tu  w środę szansę wyrównać rekord 46 pucharowych zwycięstw Mattiego Nykaenena (konkurs zakończył się po zamknięciu tego wydania gazety).

To byłaby ładna klamra, bo kiedyś mały Gregor patrzył z trybun jak jego pierwszy idol Małysz wygrywa w Innsbrucku konkurs Turnieju Czterech Skoczni.

Szkoda, że będą też skoczkowie, którym się Wisła skojarzy gorzej: przed konkursem okradziono w hotelu m.in. Simona Ammanna, Martina Schmitta i trenera Norwegów Alexandra Stoeckla.

Paweł Wilkowicz z Wisły

Nigdzie indziej zawodnicy nie startują na skoczni imienia kolegi, z którym niedawno rywalizowali, ale nie jest to patron nachalny. Wręcz przeciwnie. Poza plakatem, z którego w centrum miasta zachęca do odwiedzenia galerii ze swoimi trofeami, Adam Małysz raczej stara się nie rzucać w oczy.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Inne sporty
Mistrzostwa Europy. Damian Żurek i Kaja Ziomek-Nogal blisko podium
Szachy
Sukces polskiego arcymistrza. Jan-Krzysztof Duda z medalem mistrzostw świata
Inne sporty
Polak płynie do USA. Ksawery Masiuk będzie trenował ze szkoleniowcem legend
Inne sporty
Czy to najlepszy sportowiec 2024 roku? Dokonał rzeczy wyjątkowych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Inne sporty
Tomasz Chamera: Za wizerunek PKOl odpowiada jego prezes