Korespondencja z Val di Fiemme
Trzeci rok z rzędu zagrali Mazurka i znów na Alpe Cermis zrobiło się biało-czerwono od flag. Prezydent Bronisław Komorowski zapowiedział telefon do Aleksandra Wierietielnego i nawet estoński milczek Peep Koidu, serwismen, który zawsze odprowadza Justynę na start, nie przestawał mówić.
Kowalczyk wygrała trzeci Tour z rzędu, zrobiła to, nie schodząc z podium od początku do końca, tylko na jeden dzień oddając prowadzenie. Teraz wcale nie jest wykluczona czwarta z rzędu Kryształowa Kula, a tego też nie dokonał jeszcze nikt. Sezon, który zaczął się od nerwów, pecha, rozczarowań, może być jednym z najpiękniejszych wspomnień.
Bjoergen ma jeszcze 102 punkty przewagi w PŚ, ale będzie jeszcze bardzo dużo biegów stylem klasycznym, w których Justyna znów jest najlepsza na świecie. A i wspomnienia z Val di Fiemme będą jej siłą. Śpiewał jej po obu zwycięstwach tłum polskich kibiców, Polaków się tu lubi, tylko z Niemiec przyjeżdża do Trentino na narty więcej turystów niż z Polski. A za rok tu właśnie będą mistrzostwa świata.
Końcowe zwycięstwo w Tourze było piękne, niezagrożone nawet przez chwilę. Koszulkę liderki Justyna odzyskała już w sobotnim biegu na 10 km, wygrała wyścig i wszystkie lotne premie, zdobyła 11,5 sekundy przewagi nad Bjoergen. To w sobotę krzyczała na jednym z zakrętów do Aleksandra Wierietielnego, że ma szatańskie narty i żeby trener niczym się nie przejmował. A w niedzielę nie spieszyła się, wolała, żeby Norweżka ją dogoniła, żeby razem pracowały podczas drogi po Alpe Cermis i pojedynek odłożyły na czas wspinaczki.