Korespondencja z Jakuszyc
Justyna z zaszklonymi oczami, z drżącym głosem, nieuciekająca przed tłumem – to nie zdarza się często. – Wiem, że nie jesteście przyzwyczajeni, ale ja mam jakieś emocje poza złośliwością. Mam, naprawdę. I tutaj wszystko puściło – mówiła, gdy już można było odłożyć wszystkie nagrody za sobotnie zwycięstwo, zdjąć żółtą koszulkę liderki Pucharu Świata i spotkać się z rodziną.
Trochę to trwało, zanim dotarła do swojego hotelu przy trasie. Ze stadionu szła przez szpaler kibiców czekających na autografy. – Z nerwów spałam tylko trzy godziny. Cały ranek podpisywałam swoje zdjęcia, żeby je potem rozdawać. Zawody tutaj to były dwa dni szczęścia – opowiadała.
Mało testosteronu
Od wzruszeń jest w ich zespole raczej trener Aleksander Wierietielny. Ale on po zwycięstwie Kowalczyk w biegu na 10 km stylem klasycznym, widząc, co się kroi, zniknął ze stadionu.
– W porę zwiałem do budy. Ten sport mnie kiedyś zabije, tyle nerwów – opowiadał później. Justynie śpiewali „Sto lat", grali Mazurka, Marit Bjoergen i Therese Johaug śmiały się do niej, stojąc razem na podium. A trener w budzie, jak nazywają kabinę do smarowania nart, pakował rzeczy, choć do wyjazdu z Jakuszyc było jeszcze daleko.