W regionie Trentino, gdzie o turystów z Polski zabiega się do tego stopnia, że nawet najbliższy Tour de Pologne ruszy właśnie stąd. Gdzie pewnie na trybunach najgłośniejsi będą właśnie Polacy, bo Włosi nie mają w biegach ani skokach nikogo, na kim mogliby polegać. A my zaczynamy mistrzostwa marząc o medalu w niemal każdym biegu Justyny Kowlaczyk, licząc na Kamila Stocha, który wygrał w Predazzo rok temu w Pucharze Świata i trochę na wyrost, na drużynę skoczków. Najlepszy dowód na to, że jest życie po Małyszu.
10 tłustych lat
W poprzednich mistrzostwach w Val di Fiemme Adam Małysz zostawał podwójnym indywidualnym mistrzem jako dopiero czwarty skoczek w historii, a przemykająca jeszcze wtedy pod ścianami Justyna Kowalczyk debiutowała w mistrzostwach świata. Tak się zaczynało najlepsze 10 lat w historii polskiego narciarstwa. Czas, gdy medali MŚ i igrzysk było więcej niż kiedykolwiek wcześniej, gdy związek narciarski długi zamienił na zyski (w tym roku ma w budżecie blisko 20 mln złotych, z czego tylko niespełna połowę z ministerialnej dotacji), gdy serial o Kowalczyk i Marit Bjoergen tak nas wciągnął, że Polacy stali się najpierw najpotężniejszą widownią biegów, a potem sami ruszyli na trasy.
Dzisiejszą ceremonią otwarcia i jutrzejszym sprintem stylem klasycznym (eliminacje od 10.45, wyścigi od 12.45, TVP2 i Eurosport) zaczynamy 10 dni święta w Val di Fiemme (po włosku to znaczy Dolina Ognia). Kto wie, może się kiedyś okaże, że to była klamra, ostatnie mistrzostwa Justyny Kowalczyk. Albo ostatnie przed dłuższą przerwą, bo Falun 2015 na wyobraźnię Polki zupełnie nie działa. A i Marit Bjoergen, która w Val di Fiemme w 2003 zdobyła pierwszy złoty medal, daje do zrozumienia, że może do Falun nie dobiec, skończyć ze sportem po igrzyskach w Soczi.
Justyna na ten moment czekała dwa lata, od porażki w Oslo na 10 km stylem klasycznym, w tym biegu, którym chciała przerwać norweskie święto, ale Marit okazała się o cztery sekundy lepsza. Przed obecnym sezonem Kowalczyk wszystkie przygotowania podporządkowała mistrzostwom, bo rozgrywane będą głównie stylem klasycznym i na trasach, które Polka lubi.
W Oslo, obsadzona w roli głównej rywalki całej norweskiej drużyny, na trasach, na których jeszcze nigdy nie wygrała, czuła się zagubiona. Teraz marzy jej się powtórka z Liberca z 2009, gdy zdobyła dwa złote medale i nazywa te mistrzostwa największym sportowym szczęściem. W Val di Fiemme nastawia się przede wszystkim na sprint i na bieg na 30 km, choć w Davos w ostatni weekend pokazała taką moc, że i zwycięstwo w biegu łączonym, w najbliższą sobotę, nie byłoby żadnym zaskoczeniem.
Marit najbardziej zależy na sukcesie na 30 km, bo wygrała tę konkurencję na wielkiej imprezie tylko raz, w 2005 w Oberstdorfie. Bjoergen wystartowała tej zimy tylko w siedmiu biegach Pucharu Świata, z Tour de Ski się wycofała po zaburzeniach rytmu serca, z niedzielnego biegu na 10 km w Davos – bo poczuła się zmęczona po rozgrzewce. Ale Marit od trzech sezonów zawsze wraca na czas. A w sprincie nie można też spuścić z oczu Finek, bo znów są w biegach na swoim miejscu.