Korespondencja z Val di Fiemme
Kościół jest w niepozornej beżowej kamienicy. Stoi tuż za płotem ogradzającym scenę, na której w Cavalese dekorują medalistów mistrzostw. Jest tu ołtarz, jest pastor, ale to nie nabożeństwa wyznaczają rytm dnia, tylko transmisje w telewizji NRK.
Gdy są biegi, skoki, dekoracje, trudno w tej norweskiej misji znaleźć wolne miejsce. Rozsiadają się tu przy stołach rodziny narciarzy, przychodzą byli biegacze i skoczkowie, kibice oczywiście też. Pachnie norweskimi waflami, a gdy są złote medale, na stół wjeżdżają torty. Bo Norwegowie przywieźli do Val di Fiemme nie tylko kościół, ale i piekarnię. A Norgesbakeriet wszystko, co potrzebne, zabrała z kraju, włoska mąka się ponoć nie nadaje, chleb nie wychodzi, jak trzeba.
Flaga ze śniegu
Piekarze jeżdżą za narciarzami od ponad 30 lat – na mistrzostwa, igrzyska, maratony, więc wiedzą, co mówią. Wolontariusze z kościoła marynarzy mogą być spokojni, żaden Norweg w Val di Fiemme nie poczuje się obco. Trudno tu zrobić krok, żeby się nie natknąć na flagi z niebiesko-białym krzyżem albo błękitne flagi norweskiego związku narciarskiego. Na trybunach, wywieszone z okien i balkonów, wszędzie tam, gdzie zatrzymali się kibice, a ma być ich tutaj podczas całych mistrzostw 10 tysięcy.
Przyjechali z fanklubów Marit Bjoergen, Pettera Northuga, Therese Johaug, na zaproszenie sponsorów federacji, na wycieczki z pracy, żeby integrować się z kolegami. Dopingują i sami biegają.