Wszystkie trofea Pucharu Świata Justyna ma już zebrane. Tour de Ski, wielka Kryształowa Kula, od wczoraj również mała Kryształowa Kula za biegi dystansowe i samochód BMW X1 za wygranie klasyfikacji bonusowych sekund i punktów. Wymknęła się Polce tylko jedna mała Kula, sprinterska, wzięta przez Kikkan Randall.
W szwedzkim finale PŚ, od najbliższej środy do niedzieli, nie będzie już do zdobycia żadnego trofeum, ale Justyna sobie coś na pewno wymyśli. Chciałaby wygrać sprint w Sztokholmie, a w sobotę będzie 10 km stylem klasycznym, czyli okazja, by skończyć zimę z przytupem.
Wszyscy eksperci, którzy jej radzą: oszczędzaj się tu, oszczędzaj się tam, zrezygnuj z Tour de Ski, żeby igrzyska w Soczi były bardziej udane niż mistrzostwa w Val di Fiemme, zapominają, że ona to po prostu lubi. Podróże, starty, zbieranie punktów. – Skąd masz motywację, żeby całą zimę startować? – pytał ją prowadzący konferencję w Oslo. – Jestem w formie, kocham biegać. Innej motywacji nie potrzebuję – odpowiadała.
Startowała w obecnym PŚ już w 24 biegach. Bjoergen w dziewięciu. Marit wczoraj zrezygnowała niedługo przed startem na 30 km, bo nie była do końca wyleczona. Justyna niewyleczona porywała się na 30 km już dwa razy, w Sapporo i w Oslo. Obu biegów nie dokończyła. Ale spróbować musiała. Tak jak wczoraj, mimo bolącego kręgosłupa i piszczeli, które ją torturują w każdym dłuższym biegu łyżwą.
Od startu było jasne, kto ten bieg wygra. Coś wstępuje w Therese Johaug, gdy jest trzydziestka na Holmenkollen stylem łyżwowym. Tam dwa lata temu Therese zdobyła swoje pierwsze złoto mistrzostw świata, uciekając przez połowę dystansu. A wczoraj nie czekała do połowy. Zaczęła szalonym tempem i szalonym skończyła, przewracając się tuż za metą, choć bardzo chciała biec dalej z norweską flagą.