Norweski pokaz siły w Ruce za nami, wstępne rozpoznanie sił Polki także, czas na ciąg dalszy w Lillehammer – w zawodach, których kształt sprawdzano w latach 2010-2013 na starcie sezonu w Finlandii i w finale PŚ w Szwecji.
Mini-toury to nie nowość. Gdy w podobny sposób rozgrywano ostatnimi laty zawody otwarcia sezonu Ruka Triple – zawsze wygrywała Marit Bjoergen, pucharowe finały zwykle też, ale Justyna Kowalczyk również w tej dziedzinie bywała mocna, choć wolała raczej długie, ekstremalne trudy Tour de Ski.
Teraz Kowalczyk startuje z 4. miejsca w klasyfikacji PŚ po trochę przypadkowej porażce w sprincie i trudnym biegu na 10 km w Ruce. Przed polską mistrzynią dwa dni sprawdzianu w stylu dowolnym (nie wygrała biegu pucharowego tym stylem od 2009 roku), to obecnie także ziemia nieznana. Na koniec mini-touru jest znów bieg stylem klasycznym, więc może będzie szansa, by odrobić ewentualne straty.
Pierwsze biegi Justyny Kowalczyk przyjęto z ostrożnym optymizmem, wspartym wypowiedzią mistrzyni olimpijskiej: – Therese Johaug już wiele szybciej pobiec nie może, ja mogę... Kto zna biegi twierdzi, że w tym zdaniu jest dużo prawdy.
Kowalczyk jeszcze nie osiągnęły formy, by wygrywać, ale ten szczyt kiedyś nadejdzie. Wedle norweskich ekspertów – już za dwa, może trzy tygodnie, co oznaczałoby, że w Lillehammer o zwycięstwo w niedzielę walczyć będą jeszcze po staremu Bjoergen, Johaug i Charlotte Kalla.