Miłośnicy biegania etapowego, pościgów i pogoni, bonifikat, lotnych premii oraz zmian liderek i liderów powinni być zadowoleni. Po dniach zagrożeń ciepłą zimą, wystarczyło parę dni śniegi i mrozu, by ogłosić, że 9. Tour de Ski odbędzie się według planu: cztery miasta w Niemczech, Szwajcarii i Włoszech, siedem etapów (licząc z prologiem) w dziewięć dni (od 3 do 11 stycznia) i na końcu klasyczna już, piekielna wspinaczka na Alpe Cermis.
Wyzwania, jakie stawiała pogoda, przestały niepokoić organizatorów. Śniegu prawie nie brakuje, a jeśli gdzieś brakuje (ostatnie takie uwagi zgłaszano wobec długiej trasy z Cortiny d'Ampezzo do Dobiacco na 5. etapie), to można go dorobić odpowiednimi maszynami.
Program Tour de Ski 2015 zaczną biegi w Oberstdorfie, najpierw prologi stylem dowolnym (pętla 3,3 km kobiety i 3,75 km mężczyźni), dzień później, 4 stycznia rozegrane zostaną biegi pościgowe techniką klasyczną, odpowiednio na 10 i 15 km – krótsze dystanse zawsze odnoszą się do rywalizacji pań.
Po dniu przerwy, 6 stycznia w szwajcarskim Val Mustair zaplanowano sprinty (1,6 km; krok łyżwowy), po nich w Toblach i Val di Fiemme cztery etapy, których trasy znamy z poprzednich lat: 5 i 10 km klasykiem, 15 i 35 km stylem dowolnym, następnie 10 i 15 km znów techniką klasyczną i wreszcie w finale sławne 9 km dla wszystkich, pod bardzo stromą górę, gdzie zwrot "styl łyżwowy" jest tak naprawdę przypisany tylko do paru kilometrów, a potem to już okrutna górska wspinaczka na nartach do ostatniego tchu, podczas której styl schodzi na drugi plan.
W porównaniu z ubiegłoroczną edycją widać kilka zmian. Pierwsza jest oczywista – termin. Całość ścigania przesunięto o kilka dni, w całości na styczeń. Druga to modyfikacja programu, który daje nieco więcej okazji do tego, by Justyna Kowalczyk po swojemu zadzierała z Norweżkami. Mówiąc krótko, z siedmiu etapów — trzy to biegi techniką klasyczną (rok temu były tylko dwa), więc powtórki buntu Polki i odmowy startu nie będzie.