Zawody drużynowe miewały różne zasady, kiedyś startowały nawet ekipy sześcioosobowe (3 panie i 3 panów), rywalizowano w slalomie i supergigancie. Potem przyjęto, że lepszy dla widowiska będzie dynamiczny slalom równoległy i tak na razie zostało.
Reguły są względnie proste: 16 ekip z góry rankingu Międzynarodowej Federacji Narciarskiej (FIS), w każdej czwórka startujących (po parze pań i panów), system pucharowy. Jedna rozgrywka to cztery przejazdy między bramkami krótkiego slalomu równoległego – szybszy lub szybsza zarabia punkt dla drużyny, ten sam czas startujących w parze daje punkt obu stronom. Przy remisie 2:2 decyduje lepszy skumulowany czas całej czwórki.
Tę młodą konkurencję nie od razu traktowano poważnie, niekiedy jako rodzaj pokazu albo szansy dla młodych, ale jej ranga rośnie, bo zawody są na pewno interesujące. Najczęściej (choć nie zawsze) wygrywała Austria, broniła tytułu sprzed dwóch lat i tym razem Eva-Maria Brem, Michaela Kirchgasser, Marcel Hirscher i Christoph Noesig byli faworytami. Argentynę zwyciężyli do zera, Słowenię (bez Tiny Maze) 3:1, w półfinale pokonali Szwajcarię także 3:1.
Slalom nie był trudny, ale rytmiczną jazdę między 25 ciasnymi bramkami plus dwa małe skoki ze sztucznych progów dobrze się oglądało. Jeszcze lepiej, gdy różnica między uczestnikami po niebieskiej i czerwonej stronie była niewielka. Dodatkową trudność sprawiały coraz większe wyrwy w śniegu, nawet najlepsi musieli się ich obawiać, więc emocje z przejazdu na przejazd rosły.
W wyścigu o brązowy medal Szwecja pokonała Szwajcarię 3:1 – tradycja sukcesów szwedzkich slalomistek i slalomistów zobowiązuje. Finał był znów popisem austriackiej siły, choć trochę niedoceniana Kanada stawiała się mocno. Świetne wrażenie zrobiła zwłaszcza Erin Mielzynski, która o 0,26 s pokonała na starcie Evę–Marię Brem (od wszystkich wcześniejszych rywalek także była szybsza).