Rzeczpospolita: Jak by pan podsumował zakończony sezon?
Michał Kwiatkowski: Obfitował w porażki. Oczywiście, w drużynie Sky były takie momenty, w których mogliśmy się wspólnie cieszyć, ja też takie miałem, ale przeważnie dostawałem ciosy spowodowane czy to chorobą, czy kontuzją, czy po prostu brakiem formy. To, co przeżywałem nie było łatwe. Ten rok mam już za sobą i myślę o tym, co dalej. Co nas nie zabije, to nas wzmocni.
Co dokładnie spowodowało tak złe rezultaty w tym sezonie?
Choroba, problemy żołądkowe, podczas Tour de Romandie przeszedłem wirusowe zapalenie krtani, największym ciosem była jednak kontuzja pleców w czasie Vuelty, przez co musiałem wycofać się z wyścigu. Wszystkie te czynniki kompletnie mnie rozbiły. Budowałem formę, stworzyłem bazę, a w kluczowym momencie sezonu musiałem pauzować. Przez tydzień, dwa bez roweru wszystkie przejechane kilometry poszły na marne. Przystępowałem do sezonu z ogromnymi ambicjami, za które też zapłaciłem, bo miałem ochotę przenosić góry, a okazuje się, że jestem tylko człowiekiem, nie mogę zrobić wielkiego kroku do przodu, tylko powinienem iść do celu małymi kroczkami.
Czy trudna adaptacja do nowego zespołu również miała zły wpływ na ten sezon?